|  Rafał Wichniewicz  |  Zostaw komentarz

Ohydna zbrodnia „gnieźnieńskiego Kürtena”

Zbrodniarze

Chyba żadna zbrodnia, jaka miała miejsce w Gnieźnie w okresie międzywojennym, nie wstrząsnęła mieszkańcami tak, jak sprawa małej Moniki – zamordowanej z zimną krwią przez, jak się później okazało, miejscowego zboczeńca.

– Moniu, masz tu 5 zł i idź do pana Kleparka na Cierpięgi. Odbierzesz tam parę butów, bo powinny być już zrobione. Proszę cię tylko, wróć jak najszybciej, ktoś się musi zająć twoim bratem – być może tak brzmiały ostatnie słowa, jakie wypowiedziała do swojej córki matka Moniki. 11-letnia dziewczynka miała udać się do wspomnianego szewca, dokąd wyszła ze swojego domu przy ul. Zielonej1. Była środa 2 września 1931 roku. Dziewczynka musiała się spieszyć, bo choć były wczesne godziny popołudniowe, to szewc zamykał zakład nieco wcześniej. Na ul. Cierpięgi już jednak nigdy nie dotarła, mimo iż po wyjściu z domu widziało ją w mieście jeszcze kilku mieszkańców – wszyscy jednak dostrzegli przy niej kogoś jeszcze…

Śmierć za 3 złote

O tym, że dziewczynkę widziano w czyimś towarzystwie i do tego zmierzającą w nieznanym kierunku, zaalarmowany został ojciec Moniki, Franciszek Andrzejewski. Był pracownikiem kolei i po otrzymaniu takiej informacji, porzucił swoje stanowisko i udał się z dwoma kolegami w kierunku wskazanym przez świadków. Dotarłszy w rejon lasu, mężczyźni przystąpili do poszukiwań, a wkrótce po tym dołączyli do nich także funkcjonariusze policji i przypadkowi mieszkańcy. Przeszukiwanie, choć trwało praktycznie do zmierzchu, nie przyniosło żadnego rezultatu. Dopiero następnego dnia nad ranem, 3 września, przypadek sprawił, że gnieźnianka Anna Morawska udająca się na grzyby, około 80 metrów od witkowskiej szosy natrafiła na zakrwawione zwłoki dziecka. Natychmiast zaalarmowała ona przypadkowe osoby na drodze, a ci dali znać policji w mieście. Już wkrótce okolica zaroiła się od funkcjonariuszy, śledczych i ciekawskich, gdyż wieść o makabrycznym odkryciu lotem błyskawicy rozeszła się po mieście.


Rozwidlenie ul. Witkowskiej i Wrzesińskiej. Strzałka pokazuje kierunek, w którym podążała Monika z nieznanym mężczyzną.

Wiadomość dotarła także do dwóch cieśli, którzy dzień wcześniej pracowali na jednym z budynków przy ul. Witkowskiej. Byli jednymi z pierwszych, którzy złożyli swoje zeznania, jakoby widzieli dziewczynkę w towarzystwie znajomego im z widzenia mężczyzny – dokładnie dzień wcześniej w godzinach popołudniowych. Dodali, że kojarzą go, a ponadto często towarzyszy mu kulejąca kobieta. Na podstawie rysopisu przodownik Adolf Müller rozpoznał osobnika, którzy wkrótce został zatrzymany – był nim 34-letni Konstanty Stawniak z ul. Krzywe Koło. W trakcie aresztowania był tym faktem tak zaskoczony, że nie potrafił jednoznacznie odpowiedzieć, co robił dzień wcześniej, ani skąd na jego twarzy są widoczne zadrapania. Dwaj cieśle w konfrontacji z podejrzanym przyznali jednak, że to w jego towarzystwie widzieli Monikę Andrzejewską dzień wcześniej. Jak się jednak okazało, jego zatrzymanie stało się przyczynkiem do wykrycia kolejnych zbrodni mordercy…

Początkowo aresztowana została także Ludwika Stawniakowa (kulejąca kobieta), żona mordercy. W trakcie przesłuchania ustalono iż mimo zaledwie 9-miesięcznego pożycia małżeńskiego, kobieta nic nie wiedziała o skłonnościach swojego męża. Przyznała iż był kochającym partnerem, który wręcz „na rękach ją nosił”. Wobec braku jakichkolwiek dowodów i przesłanek, została uwolniona, ale zatrzymano drugą osobę – Klarę Jarecką.

W trakcie kilkudniowego śledztwa, ustalono pełen przebieg zdarzeń: dziewczynka po wyjściu z domu szła ul. Zieloną, następnie koło dworca w kierunku Parku im. T. Kościuszki. To na terenie tego zieleńca została zaczepiona przez 21-letnią Klarę Jarecką, przyjaciółkę mordercy. Kobieta zaoferowała dziewczynce, że jeśli pomoże jej odebrać kilka paczek z rejonu Lasu Jelonek, to Monika zarobi 3 zł2. Nie zastanawiając się nad apelem matki o rychły powrót, dziewczynka zgodziła się i udała z nieznajomą w kierunku wiaduktu nad torami. Po drodze wstąpiła do znajomych rodziny – państwa Wszelakich, gdzie zostawiła dane jej przez rodzicielkę 5 zł informując gdzie się wybiera. Cała sytuacja wydała się podejrzana dla gospodarzy. Zdążyli jeszcze zauważyć, jak kobieta prowadzi dziewczynkę w rejon Pomnika Opatrzności Bożej3, gdzie przejął ją nieznany mężczyzna, zaś dotychczasowa „opiekunka” oddaliła się. To właśnie państwo Wszelacy powiadomili Franciszka Andrzejewskiego o całej sytuacji. W tym czasie Konstanty Stawniak, który był owym nieznajomym, szybko przeprowadził dziewczynkę w kierunku Lasu Jelonek. Tam, częściowo zerwawszy ubrania z Moniki, dokonał gwałtu, a następnie zadał jej kilka ciosów nożem, powodując tym samym szybką śmierć. Uchodząc z miejsca zbrodni, wybrał się okrężną drogą przez Las Miejski.

Wujek Kostek

W toku dalszych przesłuchań na jaw wyszły makabryczne okoliczności nie tylko samej zbrodni w Jelonku, ale także ohydnej działalności gnieźnianina. Jak się okazało, miał on na swoim koncie już różne przestępstwa, przy czym to, o co go teraz oskarżano, przekraczało normy dopuszczalne w cywilizowanym społeczeństwie. Odkryto bowiem, że Konstanty Stawniak jest nie tylko mordercą, ale także zboczeńcem, który regularnie spotykał się z nieletnimi w wieku 4 – 16 lat i zmuszał je do różnych bezeceństw.

Do takich sytuacji miało dochodzić m.in. w rejonie ul. Szpitalneji cmentarza ewangelickiego przy Parku Miejskim, ale także i w innych rejonach miasta. Oferował cukierki w zamian za wzajemnie spędzony czas, w trakcie którego miał „pieścić” dzieci: – Każdy zwykł pieścić dzieci – opowiadał później cynicznie w trakcie rozprawy. Przez swoje małe, niewinne ofiary był on określany jako „wujek Kostek”: – Straszne warunki, wśród których wzrasta ta dziatwa w barakach sprawiły, że lubieżne czyny, jakich dopuszczał się Stawniak w stosunku do kilku zamieszkałych tam dziewcząt, minęły tam wogóle bez echa podobnie jak i fakt zniewolenia jednego ze starszych dziewcząt, co do którego toczy się obecnie postępowanie – (pisownia oryginalna) relacjonował dziennik Lech. Gazeta gnieźnieńska.

Dość dodać, że na wieść o wizji lokalnej na ul. Warszawskiej, na drodze zgromadził się tłum gnieźnian wyposażony w kije i kamienie. Próbę linczu zażegnano rozpędzając mieszkańców, aby można było spokojnie prowadzić postępowanie. Jednocześnie żona Stawniaka, mimo iż publicznie wyrażała obrzydzenie dla praktyk swojego męża, dla gnieźnian stała się jednak łatwym celem gróźb i rzucania przekleństw jeszcze przez długi czas.

Ona jemu

1 lutego 1932 roku o 8:45 ruszył proces przed Sądem Okręgowym w Gnieźnie przy ul. Franciszkańskiej. Na rozprawę lokalnego „Kürtena”4, jak prasa określiła Stawniaka, wydano aż 400 biletów wstępu! Do tego czasu zebrano szereg dowodów przeciwko mordercy oraz jego partnerce w zbrodni.

Klara Jarecka urodziła się 14 grudnia 1910 roku w Lądzie w powiecie słupeckim. Ze Stawniakiem łączyły ją zażyłe stosunki od dłuższego czasu, a nawet w okresie jego małżeństwa. Jej przeszłość była uboga – od jakiegoś czasu trudniła się nierządem. Na rozprawie przyszło jej rozliczyć się ze swoim życiem, stając się obiektem nienawiści wielu gnieźnian. To działanie potęgowały kolejne dowody rozmyślnej zbrodni – Jarecka już nie pierwszy raz miała się podejmować poszukiwania ofiar dla swojego partnera, chcąc mu się tym samym przypodobać. Informację tę potwierdziła jedna z mieszkanek. Niejaka Joanna Liberkowska z ul. Staszica zeznała, że w dniu zamordowania Moniki, była świadkiem jak Jarecka próbowała namówić jej córkę Józefę na wyprawę do miasta – dla zachęty miała jej wręczyć 20 groszy. Na szczęście w tym przypadku szybko zareagował ojciec dziewczynki, stanowczo tego zabraniając. Kiedy Jarecka odchodziła, zauważono iż czeka na nią Stawniak: – No i co? Nie? – miał zapytać. – Cholera, nie! – odpowiedziała kobieta.

Konstanty Stawniak urodził się 5 grudnia 1897 roku w Strzałkowie w powiecie wrzesińskim. Od dzieciństwa miał problemy z prawem – w trzeciej klasie trafił do zakładu poprawczego w Szubinie, który opuścił w 1915 roku tylko dlatego, że zgłosił się do wojska. Był 13 razy karany, a w swoim życiu 11 lat spędził za kratami, przy czym 5 lat za próbę morderstwa odsiedział w podbydgoskim więzieniu. Nigdy też nie pracował i nie był znany jako osoba o posiadająca jakiekolwiek umiejętności zawodowe. Także nie był znany od swojej lubieżnej strony, a zeznania jego żony tylko potwierdzały, że musiał dobrze się kryć ze swoim postępowaniem. Do sali rozpraw wkroczył pewnie, a widząc iż ława sędziowska jest jeszcze pusta – wyprostował, uśmiechnął i ukłonił się obecnym przedstawicielom prasy. Usiadł najbliżej trybunału, podczas gdy Jarecka po drugiej stronie ławy. Między nimi zasiadł posterunkowy w celu zapobieżenia jakimkolwiek rozmowom oskarżonych.


Klara Jarecka, dozorca więzienny i Konstanty Stawniak na ławie oskarżonych – 1 lutego 1932 r.

W trakcie śledztwa, a później procesu, morderca ciągle zmieniał swoje zeznania i wersje wydarzeń. Wielokrotnie twierdził, że jest niewinny, ale jego kilkukrotne próby przedstawienia alibi były burzone przez osoby, które w nich się pojawiały. Wprost zaprzeczali, by danego dnia spotkali mężczyznę. Stawniak twierdził również iż jego zeznania są wymuszone przez policjantów. W końcu przyznał nawet, że dziewczynkę „przejął” na wiadukcie od Jareckiej, ale później koło Ogrodu Wiktorii oddał ją pod opiekę innemu mężczyźnie. Nie dając wiary jego tłumaczeniom, przedstawiano kolejne dowody jego winy – zeznania 51 świadków. Kolejne osoby zeznawały, m.in. Anna Morawska z Cierpięg, która odnalazła zwłoki dziewczynki, kasjerka autobusu Stanisława Staszewska i szofer Aleksy Karpiński, a także wspomniani cieśle Paweł Kühn i Jan Częstochowski, którzy widzieli Stawniaka idącego z Moniką na ul. Witkowskiej.

Jawność sprawy została wyłączona na czas drastycznego opisu mordu i zachowań Stawniaka. W ich trakcie, dziś już spowitych mgłą tajemnicy, przedstawiono „jaskrawe światło erotycznego życia podsądnego”.

Oskarżam!

Prokurator zakwalifikował zbrodnię jako zabójstwo z premedytacją. Argumentował, że Stawniak prowadzi dualistyczne życie, grając dobrego męża w domu, a poza nim spełniając swoje zboczone zachcianki. W związku z tym zażądał dla zbrodniarza kary śmierci, na co oskarżony zareagował głośnym płaczem. Reakcja Jareckiej na propozycję prokuratora, by otrzymała dwa lata ciężkiego więzienia, była raczej spokojna. W ostatniej mowie oskarżony po raz kolejny stwierdził, że jest niewinny.

Po naradzie sądu, ogłoszono wyrok: za zabójstwo kara śmierci przez powieszenie dla Stawniaka i dwa lata więzienia dla Jareckiej za namawianie do nierządu i podstępne wydanie Moniki – z zaliczeniem okresu aresztu. Morderca wniósł jednak apelację, a ostateczny wyrok zapadł przed Sądem Apelacyjnym w Poznaniu dopiero w sierpniu 1932 roku. W trakcie oczekiwania na kolejną rozprawę, pojawiały się różne sensacyjne informacje o tym, z czego Stawniak zwierzał się swoim współwięźniom, namawiając nawet jednego z nich do krzywoprzysięstwa i zmylenia organów ścigania.

Sprawcę mordu przebadali biegli psychiatrzy, którzy stwierdzili iż skazaniec nie jest chory psychicznie, a w chwili popełniania mordu nie doznał żadnego „zamroczenia umysłu”. Został jednak uznany za człowieka niedowartościowanego, mającego ataki histerii, a także mającego tendencje samookaleczania, co świadczyć miało jednocześnie o jego „anormalności”. W związku z jego skłonnościami do nieletnich, okazało się iż wcześniej m.in. z tego powodu przebywał w zakładzie dla umysłowo chorych w Poznaniu. Prokurator ponownie wnioskował o karę śmierci, a obrońca mordercy o złagodzenia wyroku. Sam Stawniak w ostatnim słowie prosił o karę śmierci, byle tylko skrócić „widmo szubienicy”. Obecny na rozprawie ojciec dziewczynki nie został dopuszczony do głosu. Po naradzie sądu ogłoszono ostateczny wyrok: Stawniak został skazany na dożywocie.


Ta wstrząsająca historia odbiła się szerokim echem w całym kraju i była na żywo komentowana i relacjonowana w ogólnopolskiej prasie. Wraz z tym, kiedy na jaw wychodziły kolejne jej aspekty i pojawiały się nowe ofiary zboczeńca, w oczach społeczeństwa utracił on jakiekolwiek człowieczeństwo, a dziennikarze określali go wprost „zwierzęciem”. Temat jednak szybko zszedł na dalszy plan, gdyż w międzyczasie na horyzoncie pojawiła się jedna z najgłośniejszych afer II Rzeczypospolitej – tzw. „Sprawa Gorgonowej”.


Monika Andrzejewska została pochowana na cmentarzu przy ul. Witkowskiej 6 września 1931 roku. W prasie nie zawarto żadnej relacji z pogrzebu dziewczynki. Jej grób do dziś istnieje na terenie tej nekropolii.


Konstanty Stawniak według doniesień prasowych zmarł w więzieniu w Rawiczu w 1937 roku. Nie wiadomo co działo się z Klarą Jarecką po zakończeniu odbywania kary. Jej dalszy los pozostaje nieznany.


Przypisy:

ul. Zielona – obecnie ul. Pocztowa
2 W 1931 roku średnie wydatki miesięczne biednej, 4-osobowej rodziny wynosiły około 19 zł na osobę.
3 Pomnik Opatrzności Bożej od 1918 roku stał na rozwidleniu ul. Warszawskiej i Dworcowej, przy podjeździe na wiadukt.
Peter Kürten – seryjny morderca niemiecki, który działał na terenie Niemiec pod koniec lat 20.
5 ul. Szpitalna – obecnie ul. Jana Pawła II. Przy tej ulicy znajdowało się dawniej kilka baraków dla rodzin o niskim statucie społecznym.

#Tagi

W związku z dbałością o poziom komentarzy prowadzona jest ich moderacja. Wpisy mogące naruszać czyjeś dobra osobiste lub podstawowe zasady netykiety (np. pisanie WIELKIMI LITERAMI), nie będą publikowane. Wszelkie uwagi do redakcji należy kierować w formie mailowej. Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments



© Gniezno24. All rights reserved. Powered by Libermedia.