W spokojne, kwietniowe popołudnie, kiedy wszyscy powoli przygotowywali się do nadchodzących niedługo świąt wielkanocnych, do gnieźnian dotarła straszna wiadomość. Wszyscy rozmawiali ze sobą półszeptem: – Rozjechał wszystkich! Rozjechał ludzi na środku ulicy!
– Przestało bić wielkie płomienne serce towarzysza Stalina. Pozostawił po sobie potężną i nieśmiertelną spuściznę – mówił 64 lata temu towarzysz Bolesław Bierut. Żałobny nastrój objął też Gniezno. Przynajmniej oficjalnie.
Robinsonada – tak można mówić o kilkudniowej przygodzie zapomnianego syna ziemi gnieźnieńskiej, którego nazwisko przez kilka dni 1936 roku było na ustach wielu Polaków.
Świadkami tego niespotykanego w dziejach naszego miasta zdarzenia było wielu gnieźnian i wojskowych, a na ratunek poszkodowanym ruszyli dosłownie wszyscy.
Florian Piasecki był jednym z uczestników akcji ratowniczej przy gaszeniu katedry w 1945 roku. Świadek tamtych wydarzeń opowiedział nam o swoich wspomnieniach z pamiętnych, styczniowych dni.
Gdyby żył, skończyłby w tym roku sto lat. Czy miałby rodzinę? Ile wnuków mogłoby mu towarzyszyć? Jakim człowiekiem by był? Nigdy się nie dowiemy. Zginął, bo był Polakiem, a jego los jest historią setek tysięcy innych naszych rodaków.
Gdyby żył, skończyłby w tym roku sto lat. Czy miałby rodzinę? Ile wnuków mogłoby mu towarzyszyć? Jakim człowiekiem by był? Nigdy się nie dowiemy. Zginął, bo był Polakiem, a jego los jest historią setek tysięcy innych naszych rodaków.