Dzień rozpoczął się jak każdy – przyszły nowe zamówienia, trzeba było realizować pozostałe. Praca w zakładzie produkcji szkła i luster, dumnie nazywana także „fabryką”, szła zgodnie z ustalonym planem zadań dla każdego z pracowników. Zakład rozwijał się od lat, a dokładniej odkąd Maksymilian Warm zakupił całą firmę od żydowskiego producenta L. Zipperta, który rodzinnie firmę prowadził od 1854 roku. W latach 20. kilkukrotnie dobudowywano kolejne murowane budynki, powiększając obszar zakładu.
Sama fabryka znajdowała się na podwórzu kamienicy przy ul. Lecha 12. Od lat należała ona również do Maksymiliana Warma, a działalność firmy można było zauważyć już na samej ulicy – z chodnika aż do pomieszczeń zakładu prowadziły szyny, na których bezpiecznie przewożono zamówione przez klientów szkło do ciężarówek. Zakład coraz lepiej prosperował i zdążył już otworzyć dwie kolejne filie – w Gdyni i Toruniu. Wszystko szło dobrze, do czasu…
Kiedy emocje biorą górę
Do drugiej połowy lipca 1930 roku w zakładzie Warma pracował 28-letni Edmund Przybylski, który pełnił funkcję kierownika działu mechanicznego. Młody robotnik z natury był jednak bardzo buntowniczy i gburowaty, a do pracy podchodził chyba zbyt emocjonalnie. Lubił wyzwać innych, kiedy coś szło nie po jego myśli, ale w końcu pewnego dnia przesadził – dość poważnie poturbował jednego z pracowników. Na to w zakładzie Warma nie mogło być miejsca, dlatego po poważnej rozmowie, Przybylski zdecydował się odejść z pracy.
Trudno powiedzieć, co tak kierowało emocjami Przybylskiego. Jedni zrzucali to na fakt, że jakiś czas temu przeżył osobisty dramat, kiedy to 27-letnia Kazimiera Skibińska zerwała ich zaręczyny. Sytuację mógł potęgować też fakt, że… pracowała ona w administracji firmy i codziennie mieli się widywać. Faktem jednak było, że najwyraźniej nie radził sam ze sobą i dla wszystkich robotników, a także reputacji firmy, najlepiej było pozbyć się dobrego w fachu, choć nielubianego pracownika.
„Dzień dobry Panu”
W środowe popołudnie 6 sierpnia, robotnicy kończyli powoli dzień pracy i zabierali się do opuszczenia fabryki, kiedy to ich oczom ukazał się Edmund Przybylski. Pojawił się dwa tygodnie po swoim odejściu, ale jego obecność od samego początku wydała się podejrzana. Zapytał swoich niedawnych kolegów, gdzie zastanie właściciela – Maksymiliana Warma. W odpowiedzi usłyszał, że szefa co prawda nie ma, ale w podlewni jest jego syn, 21-letni Hans.
Niezbyt zadowolony z tego obrotu spraw, skierował się w stronę, którą podali mu pracownicy. Wchodząc do pomieszczenia, w którym przybywał młody Warm, zdążył tylko zwrócić się z pełną uprzejmością: – Dzień dobry Panu. Oczy Hansa zdążyły tylko dostrzec gościa, gdy w jego stronę padły dwa strzały z browninga. Trafiony Warm skrył się za stołem, gdzie jednak dopadł go Przybylski i pociągnął za spust jeszcze trzy razy. Huki zaalarmowały wszystkich robotników – część się skryła, kilku udało się uciec na ulicę by wezwać pomoc.
„Do widzenia Kaziu!”
Uznając, że pierwsza sprawa została już załatwiona, Przybylski ruszył w kierunku pomieszczeń administracji. Po drodze uspokajał robotników, mówiąc iż nic im nie grozi. Wchodząc do biura, zobaczył Skibińską trzymającą telefon w ręku, a drżącymi rękoma zamierzała właśnie wybrać numer na policję. Obecna przy tym wszystkim inna pracownica, widząc co się święci, próbowała uspokoić napastnika. Ten zaś zapewnił, że przyszedł się tylko pożegnać, wobec czego jedyny świadek spotkania byłych narzeczonych, cofnął się do innego pomieszczenia. Ledwo się schowawszy, pracownica usłyszała jeszcze słowa Przybylskiego: – Do widzenia Kaziu! – po których padły trzy strzały, którymi zabił dziewczynę na miejscu.
Podchodząc do okna, Przybylski zauważył, że robotnicy w pośpiechu niosą rannego Hansa Warma przez podwórko. Zdążył oddać w ich stronę jeszcze kilka strzałów, kiedy w bramie pojawili się funkcjonariusze policji. Schowawszy się w pomieszczeniu, gdzie leżało ciało Skibińskiej, strzelił sobie w skroń. Tu jednak już odebrało mu celność, gdyż zrobił to na tyle niedokładnie, że kula nie poczyniła większych szkód poza uszkodzeniem oka. Policjanci, którzy już po chwili wtargnęli do pomieszczenia, znaleźli go w pełni poczytalnego, a jedyne jego słowa wypowiedziane przy zatrzymaniu wyrażały żal, że nie udało mu się zabić wszystkich tych, z którymi miał do wyrównania rachunki. Młody Hans wkrótce zmarł na wskutek odniesionych ran.
„Potworny czyn zbrodniczego szaleńca”
Prasa w całej Polsce huczała o okolicznościach zbrodni, ale najwięcej w temacie mieli do powiedzenia oczywiście gnieźnianie. Tragedia była niesłychana – zabitych dwoje młodych ludzi, ranny jeden robotnik i postrzelony morderca. W pogrzebie Hansa oraz Kazimiery, które odbyły się w najbliższy poniedziałek na cmentarzu św. Piotra, brały udział tysiące ludzi. Wszyscy wyrażali szczery żal z powodu którego doszło do tragedii i jednocześnie żądali surowej kary dla zbrodniarza.
Poukładanie tej sprawy dla ówczesnych śledczych było nie lada wyzwaniem. Tym bardziej, że po krótkiej rekonwalescencji, Przybylski zaczął przejawiać objawy choroby umysłowej. W związku z tym skierowano go do zakładu psychiatrycznego w Kocborowie na Pomorzu. Po ponad dwóch latach leczenia, powrócił do Gniezna i został osadzony w areszcie śledczym przy ul. Franciszkańskiej.
Ostatni akt tragedii
10 kwietnia 1933 roku w głównej sali Sądu Okręgowego w Gnieźnie odbyła się rozprawa przeciwko mordercy. Potwierdziwszy personalia, przy wypełnionej publicznością widowni, rozpoczęło się zadawanie pytań, na które oskarżony odpowiadał spokojnie i rzeczowo. Całego zdarzenia, jak twierdził, nie pamiętał i dodał, że musiał doznać zamroczenia. Twierdził nawet, że czytając relacje w gazetach, nie mógł uwierzyć w to, co zrobił.
Później zeznawali świadkowie, wraz z matką zabitej, która przez łzy opowiadała o tym, jak kłótliwym narzeczonym był Edmund Przybylski. Oświadczenia biegłych lekarzy w sprawie stanu zdrowia psychicznego zabójcy, różniły się między sobą. Jedni twierdzili iż faktycznie działał w afekcie, nie wiedząc co czyni, a drudzy że był w pełni poczytalny i potrafił kierować swoim działaniem. To też zmieniło kwalifikację czynu w efekcie czego, prokurator Horodyski zażądał kary… pięciu lat więzienia.
Po naradzie, Sąd w osobie prezesa Rekłajtisem oraz sędziami Brandowskim i Kosińskim uznał Edmunda Przybylskiego winnym zarzucanych mu czynów i skazał go na 6 lat więzienia za każdą ze zbrodni, łącząc obie kary na 6 lat z policzeniem aresztu śledczego. Skazaniec przyjął ten werdykt spokojnie.
Morderca powraca
W sierpniu 1938 roku dziennik „Lech. Gazeta Gnieźnieńska” donosił jeszcze w sprawie: – W ub. środę po południu policja zaalarmowana została wieścią o przybyciu do Gniezna 36-letniego Edmunda Przybylskiego, głośnego mordercy Hansa Warma i Kazimiery Skibińskiej (…). W roku bieżącym udzielono Przybylskiemu tzw. urlopu więziennego, gdzie jednak przebywał nie wiadomo. Dopiero w środę zauważono go kręcącego się na terenach fabryki Warma, wobec czego został zawiadomiony o tym p. Maks Warm. Będąc w słusznej obawie, że Przybylski dokona nowej zbrodni zawiadomił policję, która go przymusowo odstawiła do Poznania. Od tego miejsca historia jego życia już milczy…