Opuszczając izbę posiedzeń gnieźnieńskiego ratusza stojącego na Rynku, w którym to zazwyczaj odbywały się sądy, przestępcę kierowano najczęściej na krótko do więzienia zlokalizowanego w piwnicach budynku lub w Bramie Toruńskiej. Nikt do końca praktycznie nie wiedział, jaką karę otrzyma skazaniec. Jeśli łagodną, to zazwyczaj było to wymierzanie plag (chłosy), jeśli srogą, to zazwyczaj była to śmierć. Katowi pozostawało jedynie czekać na zadecydowanie o tym, jak należy ją zadać.
Teoretycznie nie istniał żaden kodeks przewinień i należnych za nie kar. W praktyce każdy jednak wiedział, że za poszczególne przestępstwa, zwłaszcza przyłapane na gorącym uczynku, istnieją pewne zasady postępowania. Jak już było wcześniej napisane, za złodziejstwo lekkie (np. żywności) skazywano na plagi, ale w przypadku pewnych zasadnych przesłanek (np. żywiciel rodziny), zamieniano to na inne formy „prac społecznych”. Potrafiono więc dostrzec pewne kontrasty w niektórych przypadkach. Gorzej, jeśli przestępca dokonał rozboju (może nawet z zabójstwem), dokonał sodomii, cudzołożył czy był podejrzany o czary. Wówczas nie było litości.
Cudzołóstwo było od wieków było uznawane za rzecz nie do przyjęcia. Żywa jest legenda o rycerzach, którzy wyruszyli z królem Bolesławem Śmiałym, na wyprawę na Ruś (XI wiek). Choć rzecz nie miała miejsce w Gnieźnie, kto wie czy nie dotyczyła też panów z naszej ziemi. Przytoczmy tu słowa kronikarza Wincentego Kadłubka:
Gdy król bardzo długo przebywał w krajach ruskich, słudzy nakłaniają żony i córki panów do ulegania swoim chuciom: jedne znużone wyczekiwaniem mężów, inne doprowadzone do rozpaczy, niektóre przemocą dają się porwać w objęcia czeladzi. Ta zajmuje domostwa umacnia obwałowania nie tylko wzbrania panom powrotu, lecz wojnę wydaje powracającym. Za to osobliwe zuchwalstwo panowie wydali z trudem poskromionych na osobliwe męki. Również niewiasty, które uległy własnowolnie sługom, poniosły z rozkazania zasłużone kary gdyż poważyły się na okropny i niesłychany występek, którego nie da się porównać z żadną zbrodnią…
Z legendy przetrwała wieść, że zrodzone z tych związków dzieci miały być karmione przez suki, a niewiasty za karę karmiły szczenięta. Srogo? W późniejszych wiekach bywało nieco inaczej. Oto bowiem w XVII wieku stosuje się już zazwyczaj karę plag. Wykonywana zazwyczaj w publicznym miejscu, ograniczała się w liczbie od 50 do 100 uderzeń – oczywiście temu, kto zdaniem sądu najbardziej zawinił. Po tym najczęściej następowało wypędzenie z miasta. Kogo? Przeważnie kobiety. Mężczyzny jednak kara również nie omijała, ale zostawał w mieście i był za to przypinany (zazwyczaj szyją) do kuny, czyli metalowej obręczy zamontowanej niekiedy przy pręgierzu, w murze ratusza lub… przy wejściu do kościoła. Przebywał tak uwięziony zazwyczaj przez określony czas, po czym odzyskiwał wolność. Kuna nie była też czymś wielce wstydliwym, choć z tak uwięzionej osoby często kpiono.
Gorzej bywało w przypadku najcięższych „grzechów” przeciwko moralności. W XVII wieku pewien pasterz został skazany za sodomię na spalenie żywcem na stosie. Czy taki pokaz sprawiedliwości nie spodobał się gnieźnieńskiej kapitule kościelnej, nie wiadomo. Wiadomo za to, że interweniowała ona w sprawie wyroku i udało się jej jedynie „złagodzić go”. W efekcie sprawcę najpierw ścięto, a później dopiero spalono. W innym analogicznym przypadku wymierzono jedynie 100 plag, co w zależności od narzędzia wykonania, równało się praktycznie z wycieńczeniem organizmu, jeśli nie śmiercią.
Pierwsze procesy o czary rozpoczęły się w XVI wieku i trwały bez mała do XVIII wieku, jednak nie zawsze wiązały się one ze spaleniem skazanej (lub skazanych) na stosie. Przyjęło się też, że o konszachty z diabłem podejrzewano najczęściej kobiety. Jak to się zaczynało? Zazwyczaj prozaicznie. Oto w 1615 roku niejaka Agnieszka Goroska została oskarżona przez gnieźnianina o nazwisku Łańcuski, że dosypała mu do piwa „diabelskiego proszku”. W efekcie poszkodowany wraz ze swoją żoną mieli się pochorować. Do Łańcuskiego dołączył sąsiad, który oskarżył Goroską o zatrucie innej mieszczanki, w efekcie czego ta miała umrzeć. Podobno Goroska miała też jej wcześniej życzyć śmierci. I wtedy zaczęła się lawina oskarżeń – podejrzaną wzięto na tortury i jak można było przewidzieć, po kilkunastu godzinach ostatecznie się przyznała. Do czego? Do czterokrotnego odwiedzania Łysej Góry, zatrucia i śmierci mieszczanki. W końcu spłonęła na stosie.
Przed oskarżeniem i skazaniem za czary nie chronił status społeczny, wiek czy pochodzenie. Współcześnie przyjęło się oskarżać różne strony o te straszne praktyki, jednak chyba najwięcej do powiedzenia miał właśnie lud. Oto bowiem w 1690 roku w naszym mieście wybuchły rozruchy, co było to efektem uniewinnienia domniemanych czarownic. Dodatkowo gnieźnianie zażądać mieli nawet śmierci sędziów!
Niesprawiedliwością byłoby nie wspomnieć o najsłynniejszym w naszej okolicy procesie o czary. Oczywiście mowa o zielarkach z Gorzuchowa koło Kłecka, które w 1761 roku zostały oskarżone o paktowanie z diabłem. Aż dziesięć kobiet, które miały tego dokonać, chciano skutecznie skazać na śmierć. Odżegnał się od tego sąd w Pobiedziskach i Gnieźnie, a dopiero kiszkowski sędzia postanowił zająć się sprawą. „Dzięki” torturom przyznały się do wszystkich oskarżeń i mimo protestów miejscowego proboszcza, spłonęły na stosie. Stało się to na 15 lat przed wprowadzeniem zakazu stosowania kary śmierci w procesach o czary…