Aktorzy Teatru im. Aleksandra Fredry mówią o wytoczonej im medialnej wojnie, która niszczy ich reputację, osiągnięcia oraz zdobytą pozycję jednostki, dla której pracują. Dzieje się to nadal, 5 miesięcy po pamiętnym artykule, którego reperkusje – jak twierdzą – odczuwają do dziś.
Teatr im. A. Fredry zaczyna przypominać plac budowy, bowiem ruszyły prace związane z jego rozbudową o tzw. małą scenę (o czym kilkukrotnie informowaliśmy). Aktorzy występują na gościnnie w Miejskim Ośrodku Kultury, ale w swojej rodzimej placówce wciąż bywają. Teraz także zorganizowali spotkanie w foyer teatru, by porozmawiać o sytuacji – jak to określono w zaproszeniu – „w którą zostali mimo woli wciągnięci”. Wszystko ma swój początek we wrześniu ub. roku, kiedy to pojawił się tekst o rzekomej przemocy, jakiej miała doświadczyć aktorka Martyna Rozwadowska ze strony innego aktora – Rolanda Nowaka.
– „Kiedy trwa próba, budzą się demony. Aktorzy teatru w Gnieźnie oskarżają męża dyrektorki o przemoc”. To jest tytuł pierwszego artykułu, który ukazał się 10 września 2024 roku w „Gazecie Wyborczej”. Najbardziej wzburzyła nas nie treść artykułu, co tytuł sugerujący, że cały zespół oskarża i czuje się pokrzywdzony, a tymczasem oskarżała jedna z naszych koleżanek, a pozostałe opinie dotyczyły z innych teatrów i jakichś przeszłych wydarzeń, których nie byliśmy świadkami, więc nie możemy ocenić, czy były prawdą czy nie – zaczął spotkanie aktor Bogdan Ferenc. Jak dalej dodał, a do czego odnieśli się potem inni uczestnicy spotkania, że zaczęła panować powszechna opinia, że inni aktorzy milczą, przyzwalając na przemoc: – Oburzyło nas, że ktoś chce wywołać wrażenie, że zabiera głos w naszej obronie i w naszym imieniu.
Bogdan Ferenc wskazał też, że po wszystkim dziwna sytuacja pojawiła się w relacjach ze związkami zawodowymi. Z tej strony pojawiły się oskarżenia w stronę aktorów Teatru, że podejmują działania, które nie są zgodne ze statusem związku – mimo, że były konsultowane z jego prawnikiem. Aktorka Katarzyna Kalinowska dodała, że ze związkiem od dłuższego czasu nie można się w ogóle porozumieć.
Maria Spiss, konsultant ds. artystycznych, zdalnie dołączyła do dyskusji wskazała na dwie kwestie – wynik audytu, a także komisji antymobbingowej, która wykazała, że nie doszło do mobbingu w Teatrze im. A. Fredry. Wskazano, że pomimo wyciągnięcia „mocnych zarzutów” wobec jednego aktora, sprawa nie skończyła się w ogóle zawiadomieniem odpowiednich ku temu organów. Dodała, że po ukazaniu się artykułu, odczuwalny był spadek ubytek widzów oraz odwoływano zamówione bilety.
W dalszym toku dyskusji głos zabierali kolejni aktorzy, którzy wskazywali, że nie doświadczali niczego negatywnego w trakcie swojej pracy. Uznali, że sprawa została przedstawiona jednostronnie, bez zapytania innych osób, co mogą w tej sprawie powiedzieć. Wprost przyznawali, że chodziło o „rozwalenie tego miejsca” tj. Teatru im. A. Fredry, a w tym reputacji, jaką ta jednostka zyskała w środowisku teatralnym w ostatnich latach. Dlaczego tak się stało i z czyjej inicjatywy? Tego nikt nie potrafił wyjaśnić.
– Staramy się, żeby sytuacja była normalna i staraliśmy się od samego początku, kiedy pojawił się pierwszy artykuł. Próbowaliśmy normalnie pracować i nie myśleć o tym, ale część osób próbowała nam celowo utrudniać tę pracę – przekazał Michał Karczewski twierdząc, że komentarze w sieci, także wśród mieszkańców Gniezna, krytycznie odnosiły się nie do autorki zarzutów, ale często do innych aktorów, przez co nie wiedzieli do kogo jeszcze mogą pójść ze swoim problemem. Jak dodał, ze sprawy też szydzono w lokalnym wymiarze. Przedstawiano również teatr jako miejsce, w którym dochodzi do odrażających naruszeń. Taka opinia rozeszła się po całym kraju, bez czekania na wyjaśnienia.
– To są metody, tak mi się kojarzą, z zamierzchłej epoki, podbudowane dodatkowo możliwością skorzystania z publikatorów, z internetu, z rzeczy, których wtedy nie było. Wtedy, żeby wyrzucić dyrektora, trzeba było znaleźć jakiś konkretny powód. Jeśli się go nie znalazło, a teatr był prowadzony artystycznie bez żadnego zarzutu, to znajdowano, że dyrektor jest niegospodarny i za to się wyrzucało. W obecnych czasach każdy może napisać co chce i kiedy chce, na byle jakiej stronie internetowej i powoduje to, że nagle można z człowieka zrobić szmatę, w ogóle nie przejmując się, czy to jest prawda czy nieprawda – stwierdził aktor Wojciech Siedlecki, dalej dodając: – Wszyscy się rzucili na nasz teatr, nie pytając nas o to, co my o tym sądzimy.
– O wielu sytuacjach „przemocowych” dowiedziałem się z prasy. Nawet w sztuce, w której grałem, a mianowicie w „Gazie!” – ja się dowiedziałem z prasy, mimo, że byłem w próbach tej sztuki i do mnie nie dotarło, że coś takiego się działo – przekazał aktor Wojciech Kalinowski.
– Opowiadane są różne historie, z różnych perspektyw. Od momentu, kiedy zeznawaliśmy przed komisją antymobbingową myślę, że każdy z nas wypowiada się w swoim imieniu i wyłącznie o tym, czego byliśmy świadkami. Nie byłam świadkiem przemocy w kierunku pani Martyny Rozwadowskiej ze strony pana Rolanda Nowaka. Nie byłam też świadkiem jakichś działań odwetowych ze strony dyrektor Nowak w kierunku pani Rozwadowskie – stwierdziła aktorka Katarzyna Kalinowska. Jak dalej dodała, w całej sprawie – nomen omen – rolę może grać doświadczenie i różnica pokoleń. – Pracuję w zawodzie 30 lat i dla mnie niektóre zachowania kolegów, które są emocjonalne, nie są przemocą. Dla kolegów, którzy teraz przychodzą do teatru, dla tych młodszych, wszelkie takie emocjonalne sytuacje są już przemocowe. Dla nich ważny jest komfort pracy. Ja jestem wychowa na trochę innym teatrze, może to źle, a oni nam zwracają uwagę, że powinniśmy się zachowywać inaczej. My nad tym pracujemy, ale jeśli się pracowało 30 lat w tym zawodzie, to to się nie stanie z dnia na dzień.
W sprawie wypowiadali się jeszcze inni aktorzy, jednak kwintesencją całego spotkania była wypowiedź Rafała Muniaka z Radia Poznań, który na końcu przyznał – gdyby od początku, kiedy pojawiła się publikacja prasowa, Teatr jednoznacznie wykazał aktywność w zakresie wyjaśniania sprawy, zamiast po długim czasie odnosić się do zarzutów w sposób zupełnie niepasujący do zasad zachowania „odpowiedniego pijaru”, być może dziś nie trzeba byłoby organizować tego typu spotkań. Aktorzy tymczasem wprost przyznają – chcą grać, ale bez bagażu negatywnych emocji, które na nich zrzucono wbrew ich woli przez osobę, która nie występowała w ich imieniu. I zamierzają walczyć o utrzymanie dobrej pozycji i opinii teatru, na którą pracowali przez lata.
W związku z dbałością o poziom komentarzy prowadzona jest ich moderacja. Wpisy mogące naruszać czyjeś dobra osobiste lub podstawowe zasady netykiety (np. pisanie WIELKIMI LITERAMI), nie będą publikowane. Wszelkie uwagi do redakcji należy kierować w formie mailowej. Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.