O filmie „Niewidzialna ręka”, który miał być kręcony w Gnieźnie, słyszeliśmy już kilka lat temu, jednak ciągle nie udawało się nam trafić na jego ślad. Sprawdzaliśmy co jakiś czas źródła internetowe, ale niestety – nie było ani nagrania, ani informacji związanej z tym projektem oraz naszym miastem. Tak samo jak i my, poszukiwał go Wojciech Szczepański, urodzony w 1946 roku gnieźnianin i… jeden z bohaterów filmu. Kiedy umieściliśmy artykuł o nagraniu, jakie pojawiło się w sieci (zobacz także: Pouczający film z Gniezna sprzed… 57 lat!), otrzymaliśmy kilka sygnałów od mieszkańców Grodu Lecha. Problemem bowiem było, że w filmie nie wymieniono w ogóle nazwisk występujących aktorów. Każdy z kontaktujących się z nami coś pamiętał, podawał informacje o tym, co wie, a jednym z nich był także właśnie Wojciech Szczepański. Z uwagi na mnogość informacji, postanowiliśmy tematem zająć się tuż przed wakacjami, ale nasz bohater chciał koniecznie porozmawiać o filmie. Zanim my go znaleźliśmy, on znalazł nas sam i opowiedział o tym, jak to wszystko wyglądało 57 lat temu.
– Mieszkałem z rodzicami przy ul. Dąbrówki gdzie była drogeria. Naprzeciwko dziecińca przy ul. 3 Maja mieszkała także moja babcia i tam się też wychowywałem. Ta grupa filmowa przyjechała do Gniezna i przyszła na plac zabaw. Tam za huśtawkami było takie boisko i my tam z kolegami akurat graliśmy w piłkę. Pamiętam nawet, że jedna ze zjeżdżalni służyła nam za bramkę. Oni do nas przyszli i nas zabrali. Pamiętam, był tam z nami Mieciu Małecki oraz kolega Różański, którego imienia nie pamiętam. Ta grupa filmowa to byli bardzo mili ludzie, szczególnie reżyser Wojciech Fiwek, oni powiedzieli nam co należy zrobić i według scenariusza musieliśmy zagrać – mówi Wojciech Szczepański. Scena, o której mówi gnieźnianin, to pierwszy fragment filmu pokazujący chłopców, którzy z nudy zaczynają rozrabiać w dziecińcu przy ul. 3 Maja. Młody Wojciech Szczepański to chłopiec strzelający z procy: – To była moja prywatna proca, wówczas niektórzy takie mieli, choć za noszenie ich przy sobie można było mieć problemy – przyznaje po latach „procarz”. W filmie strzela on do ptaków i basenu (znajdował się na terenie dziecińca jeszcze kilkanaście lat temu). W pewnym momencie jednak proca zaczyna się „oddalać” od jej właściciela: – Tam gdzie my siedzieliśmy, stała taka przebieralnia i zza niej ta proca została złapana na sznurek, podciągana jest do góry i za nią znika – opowiada Wojciech Szczepański. To właśnie była „niewidzialna ręka”, która nie tylko miała pomagać innym, ale także dawać lekcję dobrego wychowania. Jak dodaje nasz rozmówca, w przypadku tych główniejszych bohaterów, grających przez większość filmu, w gnieźnieńskich szkołach organizowano casting. – W rolę milicjanta wcielił się miejscowy funkcjonariusz o nazwisku Herman. To był bardzo miły człowiek, pełnił często patrole w mieście – wspomina Wojciech Szczepański.
Wojciech Szczepański wystąpił jeszcze w krótkim fragmencie, kiedy milicjant sporządza protokół z kradzieży królików w jednym z gospodarstw: – To była posesja państwa Kubisiów przy ul. 3 Maja, jeszcze za szpitalem. Ich posesja dochodziła od ulicy aż prawie do cmentarza – przypomina sobie „procarz”, który w tej scenie zgłasza funkcjonariuszowi MO kradzież swojej procy, czym milicjant nie wydaje się aż nadto zainteresowany.
Jak dodaje, jego rola w tym filmie się kończy, choć tak naprawdę do dziś pamięta jeszcze sporo szczegółów z jego dalszego powstawania: – Tym, kto kradł króliki był chłopak o nazwisku Włodarz, który był uczniem szkoły zawodowej na ul. Sienkiewicza, gdzie chodził także jeszcze brat. Oni sami pochodzili z Kalisza, ale uczyli się w Gnieźnie i mieszkali w internacie przy ul. Żwirki i Wigury – wspomina filmowego złodzieja, który jak dodał, po ukończeniu nauki miał wrócić do rodzinnego miasta. Wojciech Szczepański mówi, że kręcenie filmu odbywało się na terenie całego miasta, choć jak można zauważyć, sceny gonitwy odbywają się w sposób dość chaotyczny dla mieszkańca znającego układ ulic centrum: – Przedostatnia scena była kręcona na kolei, gdzie widać przejeżdżający pociąg, a ostatnie fragmenty, gdzie są magazyny beczek, były nagrywane w Sopocie. Nie wiem dlaczego akurat tam, ale cała grupa z ostatniej sceny pojechała tam kręcić te sceny. Tej grupie przewodził taki szczerbaty chłopak, to był Jurek Bartkowiak – wspomina końcowe fragmenty filmu nasz rozmówca.
Choć Wojciech Szczepański zagrał bardzo krótki epizod, nie spowodowało to jednak, że zainteresował się aktorstwem. Jak jednak dodał, występ opłacił się: – Za nakręcenie tej sceny przyszli do mnie do domu i zapłacili moim rodzicom 100 zł. Jak na tamte czasy to były duże pieniądze, za które można było kupić np. dobre buty – wspomina. Pozostaje jednak zasadnicze pytanie, czy akcja „Niewidzialna ręka” faktycznie działała w tym okresie i była popularna wśród młodzieży: – W szkołach się to robiło, bo wychowanie było zupełnie inne i podejście do życia także inne. Każdy do każdego reagował inaczej, jak się komuś krzywda działa, albo trzeba było pomóc, to się pomagało. Mieszkało się w blokach, to wiadomo jak to było, sąsiadka skrzyknęła wszystkich i trzeba było przy tym czy tamtym pomóc. Kiedyś częściej bywało się na podwórzu i tam się kręciło życie, a teraz tego nie ma. Zapytaliśmy także „procarza”, jak ocenia dzisiejsze życie młodych ludzi w porównaniu do swojego: – Są ubodzy w wiedzę, życie rodzinne i w umiejętność wspólnej zabawy. Internet i kluby dzisiaj tego wszystkiego nie załatwiają. Kiedyś wszystko odbywało się w szkole, gdzie nauczyciel był kimś i do tej osoby miało się respekt. Nauczyciel, jak coś powiedział, to było święte. Sam chodziłem do Szkoły Podstawowej nr 6 na ul. Żwirki i Wigury i tam było bardzo dobre wychowanie i dość wysoki poziom. Owszem, nauczyciele nie byli jakimiś tyranami, ale nauczyciel naprawdę zachęcał do nauki. Relacja między nauczycielem, a uczniem była zupełnie inna i to było dobre.
Po kilku miesiącach, kiedy film został zmontowany w łódzkiej wytwórni, w Gnieźnie odbyła się jego kinowa premiera: – Ogłosili w szkołach, że w kinie „Lech” przy ul. Warszawskiej będzie projekcja. Wiele szkół wysłało klasy na pokaz. Później koledzy mi się pytali, jak to było, to im opowiadałem – wspomina Wojciech Szczepański, jednak jak wspomnieliśmy, aktorstwo go nie zainspirowało i po szkole podstawowej zdecydował się na pójście na budownictwo, po czym trafił do technikum w Poznaniu. Wówczas też zmarł jego ojciec, dlatego zdecydował się wrócić do Gniezna, gdzie mieszka do dziś. Jak ocenia nasze miasto z perspektywy lat – to widziane w filmie i to współczesne? – Wówczas Gniezno było za mało dynamiczne, to był okres powojenny, choć było dużo zakładów, a teraz jest takie „rozmyte”, to nie jest Gniezno, na które je stać. Tu powinien być taki dobry gospodarz miasta, tak jak był kiedyś Tadeusz Sobieralski (przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej w latach 1954 – 1969 – przyp. red.). Taki gospodarz powinien rządzić Gnieznem, a nie bawić się w partyjne gierki. To powinien być ktoś, kto coś powie i tak zostanie zrobione. Mimo wszystko dużo się zmieniło, co widać na filmie, zwłaszcza Rynek czy Targowisko. Pamiętam, że jeśli chciało się kupić coś świeżego, to najpóźniej o godzinie 7:00, bo później to już było mało, a o 10:00 to był koniec targowiska – wspomina Wojciech Szczepański.
Gnieźnianin, podobnie jak my, od dłuższego czasu szukał pamiętnego filmu, a przy tym pomagał mu także Internet. Niestety, także i tu nie udawało się trafić na jakikolwiek ślad, aż do czasu, kiedy umieściliśmy na portalu artykuł z nagraniem: – Szukałem cały czas, jednak nie udało mi się. Mój kolega ze szkoły podstawowej, z którym mam ciągle kontakt, napisał do mnie maila, że znalazł taki artykuł i mi go wysłał – mówi Wojciech Szczepański, który po obejrzeniu materiału na naszym portalu, od razu skontaktował się z nami, by właśnie o nim opowiedzieć.
W rozmowie z nami wspominał także o tym, jak budowano blok u zbiegu ul. Sobieskiego i Chrobrego, jak jeździły dawniej autobusy komunikacji miejskiej po Gnieźnie. Przypomniał także, jak rodzice mu opowiadali iż w trakcie kryzysu lat 30. bezrobotni przesiadywali na schodach w północnej części Rynku, czekając na dorywczą pracę. Na koniec rozmowy przyznał: – Chciałem powiedzieć o filmie, to co wiem. Pewne rzeczy po latach uciekają, więc dlaczego nie mógłbym tego przekazać komuś dalej?