|  Rafał Wichniewicz  |  2 komentarze

Gniezno w mydlanej bańce. Historia fabryki Zwierzyńskiego, jej upadku i… kradzieży

Fabryka mydła Piotra Zwierzyńskiego, istniejąca u zbiegu ul. Rzeźnickiej i Chrobrego (zdjęcia: 2019 r. i „Wielkopolska Ilustracja 1929 r.).

Czy mydło mogłoby być produktem promocyjnym Gniezna? Gdybyśmy tylko znali przepis na jego produkcję, zapewne nie obraziłby się nawet sam pomysłodawca tej marki – Piotr Zwierzyński. Pora poznać historię jego fabryki, która działała w centrum dzisiejszego miasta.

Pierwsze lata życia kupców gnieźnieńskich, którzy trwale zapisali się swoją działalnością, często giną w mroku dziejów. O Piotrze Zwierzyńskim na pewno można napisać, że był wykształconym, skoro posiadał zawód drogerzysty. W tym kierunku musiał on pojmować wiadomości przede wszystkim z zakresu chemii, ale także i innych dziedzin nauki. Przynajmniej na tyle, na ile pozwalał stan wiedzy na przełomie XIX i XX wieku.

Początki działalności Piotra Zwierzyńskiego mają miejsce pod Poznaniem – w Kórniku, choć on sam urodził się w 1868 roku w Śmiglu. To jednak właśnie w tej pierwszej miejscowości zakłada rodzinę z Heleną z domu Matuszak. Tam też w 1894 otwiera swój interes przy Rynku – sklep z towarami drogeryjnymi i kolonialnymi, gdzie oferuje także nasiona, wina i cygara. Nie jest wykluczonym, że już wówczas zaczął coraz bardziej zgłębiać tajniki wyrobu środków czyszczących.

Rozwój osobisty oraz zawodowy sprawia (choć nie jest to w pełni wyjaśnione), że latem 1904 otwiera swój skład także w Gnieźnie. W kamienicy należącej do Zenona Lewandowskiego, mieszczącej się na rogu obecnej ul. Chrobrego i Rzeźnickiej, przejmuje działalność drogerii „Pod Aniołem”, prowadzącej przez właściciela budynku. Wkrótce także, bo już w listopadzie 1904 roku, kupuje całą nieruchomość za 105 tysięcy marek.

Sama posesja, zanim w latach 90. zakupił ją Zenon Lewandowski, należała pierwotnie do Davida Cohna. To właśnie on, na podwórzu kamienicy, w 1864 roku, wybudował parterowy budynek wykonany metodą muru pruskiego, który został następnie rozbudowany o kolejne dwa piętra w 1888 roku. Ta charakterystyczna oficyna, rozebrana kilka lat temu, łączona jest z mydlarnią. I słusznie, choć sam zakład funkcjonował w innej części nieruchomości.

Po zakupieniu posesji przez Zwierzyńskiego, budynki w 1905 roku przeszły gruntowną przebudowę, dostosowując wnętrza do potrzeb planowanej produkcji. Istniejący od ul. Rzeźnickiej parterowy budynek, wykorzystywany dotychczas na potrzeby prywatnej rzeźni i składu mięsa, przekształcił w pracownię (w 1906 roku obiekt ostał nadbudowany o piętro, a później jeszcze kolejne).

To właśnie tam w kwietniu 1906 roku Piotr Zwierzyński otworzył „fabrykę mydła domowego, toaletowego i pokrewnych chemicznych produktów”. Mówiąc o fabryce, jest to określenie nieco na wyrost, bowiem mieściła się w zaledwie kilku pomieszczeniach kamienicy, właśnie od strony ul. Rzeźnickiej. To jednak na tym opierane były wówczas idee rozwoju polskiej przedsiębiorczości w warunkach niemieckiego zaboru.

– Coraz bardziej wzrastający handel nasz detaliczny i hurtowny konieczną odczuwa potrzebę fabryk polskich. Miliony marek płyną rok rocznie bezpowrotnie hen daleko do głębi Niemiec, lub za granicę, bo kupiec Polak tysięcy najpotrzebniejszych artykułów w kraju nabyć nie może – opisywał redaktor Trzaska w kwietniu 1906 roku na łamach „Dziennika Kujawskiego”, który zaraz potem reklamował działalność Piotra Zwierzyńskiego: Bogate posiadając w branży tej doświadczenie i znając trudności i pewne uprzedzenie nawet w kołach rodaków do przemysłu polskiego, p. Zwierzyński nie pominął najmniejszej drobnostki, by fabrykę swoją postawić od razu na wysokości, równającej się pierwszorzędnym fabrykom w Niemczech. To też fabryka jego będzie dla znawców ostatnim wyrazem techniki, a znając rzetelne zasady prowadzenia interesów p. Zwierzyńskiego, należy się spodziewać, że nowe przedsiębiorstwo swoje doprowadzi wkrótce do rozkwitu, chlubę przynoszącego przemysłowi polskiemu.

I tak też faktycznie się stało, bowiem przedsiębiorca postawił na konkretną reklamę w prasie, afiszując się na łamach gazet wychodzących na terenie Wielkopolski. I nie tylko tam. „Mydło Zwierzyńskiego” stało się synonimem polskiego przedsiębiorstwa drogeryjnego, które należało wspierać. Fabrykant nie zasypiał gruszek w popiele i zgłosił swoje produkty do wystaw przemysłowych, które odbyły się w 1908 roku w Poznaniu i Gnieźnie, a gdzie zdobył on uznanie w postaci nagród i wyróżnień.

Podczas poznańskiej ekspozycji, stoisko fabryki mydła z Gniezna zwróciło swoją uwagę i trafiło do pamiętnika z tego wydarzenia. Jak opisywano: właściciel jedynej polskiej fabryki mydła, wystawił blizko trzymetrową piramidę z różnych gatunków mydła, która oryginalnością pomysłu ściąga na siebie uwagę każdego widza. Na postumencie piramidy wystawione zostały jeszcze inne wyroby chemiczne tejże fabryki; przedewszystkiem zasługuje na wzmiankę znakomity wyrób mydła, które fabryka w kawałkach, w opakowaniu funtowem wprowadza w handel.

W tym czasie Piotr Zwierzyński oferował w sprzedaży mydła toaletowe, czyli do utrzymania codziennej higieny, ale także do czyszczenia różnych materiałów. Wszystkie otrzymywały różne nazwy. Patriotyczne, by podkreślać, że jest to kapitał polski: „Halka”, „Hetmańskie”, swojskie takie jak „Marylka”, „Liliowo mleczne”, ale też mające trafiać do konkretnych klientów „Heltrope”, „Lilas de France”, „Muguet”, „Musc”, „Savon Emiro”, „Trefle” czy „Violeite d’ Abbazia”. Wszystkie jednak łączyła jedna marka: Fabryka Mydła Zwierzyńskiego.

Dynamiczny rozwój firmy sprawił, że oczywiście ta działalność zaczęła kłuć w oczy jego niemieckich konkurentów. Jeden z nich, poznański Reger, wiosną 1909 roku wytoczył proces przeciwko przedsiębiorcy „za naśladownictwo jego wyrobów”. Sąd w Gnieźnie w czerwcu 1909 roku uznał skargę firmy Reger jako zupełnie nieuzasadnioną i przyznał p. Zwierzyńskiemu prawo wyrabiania swoich fabrykatów w dotychczasowej formie.

W kolejnych latach w wielkopolskiej prasie nastąpił wręcz zalew reklamami gnieźnieńskiej fabryki mydła. Stosowano się do najlepszych wówczas metod marketingowych, czyli podkreślania konkretnych produktów, ale też stosowania… wierszyków:

Kupujcie mydła Zwierzyńskiego,
Które za najlepsze są uznane
Złotemi medalami nagradzane.
Paczki jednej zażądajcie
I się o tem przekonajcie,
To i komoszce polecicie,
A będzie niem prać całe życie.

Zdarzało się jednak, co nie było odosobnionym przypadkiem, że i „Mydła Zwierzyńskiego” padały pastwą oszustów. I tak w sierpniu 1915 roku dziennik „Postęp” ostrzegał: Kręci się w różnych okolicach, poszukiwany od prokuratoryi, niejakiś R., który poleca i sprzedaje pończoszki do lamp naftowych, pochodzące rzekomo z fabryki mydeł P. Zwierzyńskiego z Gniezna. Ponieważ fabryka ta ani pończoszek takich nie wytwarza i podróżującego wspomnianego nigdy nie zatrudniała, przeto ostrzega się publiczność przed nabywaniem tychże, gdyż są bezwartościowe.

Rozwój firmy postępował, choć nie wyszła ona nigdy poza obręb nieruchomości przy ul. Chrobrego. Działalności nie przeszkodził także wybuch I wojny światowej, aczkolwiek firma dość mocno odczuła kryzys, jaki nastąpił po zakończeniu konfliktu, związany z przemianami gospodarczymi, dziejącymi się w odradzającej Rzeczypospolitej. Mimo to, w 1921 roku firma zatrudniała około 100 osób, realizując produkcję na poziomie nawet kilku wagonów tygodniowo.

Sam Zwierzyński nie ograniczał się tylko to działalności w ramach swojej firmy, aczkolwiek największe zaangażowanie w sprawy miasta przypadło na okres po wybuchu powstania wielkopolskiego. Jego osoba budziła tak powszechne poważanie, że w styczniu 1919 roku został powołany jako ławnik w skład Wojskowego Sądu Doraźnego, a wiosną 1919 roku mianowano go okręgowym komisarzem w wyborach do Sejmu Ustawodawczego. Ponadto angażował się także w działalność Towarzystwa Pomocy Naukowej im. Karola Marcinkowskiego, które wspierało dzieci w kontynuowaniu edukacji, a także w Towarzystwo Przemysłowców. Dodatkowo był również honorowym członkiem Magistratu.

Helena Zwierzyńska również dorównywała mężowi. Trudno powiedzieć, jakie było jej zaangażowanie w prowadzenie firmy. Za to wiadomo, że mocno włączyła się w działalność Polskiego Czerwonego Krzyża. Wraz z innymi gnieźniankami wspierała funkcjonowanie organizacji poprzez czynne angażowanie się w akcje np. dokarmiania dzieci z ubogich rodzin. Niestety, ku rozpaczy Piotra i ich dzieci, Helena zmarła 14 lipca 1923 roku w wieku 51 lat. Mimo to jej mąż w kolejnych latach wciąż wspierał finansowo PCK.

W kolejnych latach firma kontynuowała działalność, ale Zwierzyński musiał przewartościować swój biznes. Drogerię „Pod Aniołem” sprzedał Bernardowi Kropidłowskiemu, który kontynuował jej działalność aż do końca lat 30., ale sama fabryka pozostała w rękach założyciela. Ten jednak z wiekiem podupadał na zdrowiu.

Piotr Zwierzyński zmarł nagle podczas swojego pobytu w sanatorium w Chodzieży 5 lutego 1928 roku. Zmarły był od roku 1920 honorowym członkiem Magistratu miasta Gniezna i świecił zawsze przykładem sumienności, uczciwości i pilności w spełnianiu obowiązków obywatelskich – napisał w jego nekrologu żegnający go prezydent miasta Leon Barciszewski oraz przewodniczący Rady Miasta dr Chrystian Jurek. Fabrykant został pożegnany z honorami przez licznych mieszkańców, księży i przedstawicieli władz miasta. Ostatnie słowo przed spuszczeniem trumny do grobu wygłosił ks. Mateusz Zabłocki. W przemówieniu swem podniósł ks. Dziekan wielkie zasługi śp. Zmarłego jako długoletniego radcy ubogich, jego głębokie przywiązanie do Kościoła, któremu dał wyraz, będąc członkiem założycielem Sodalicji Mariańskiej Panów i gorliwym jej współpracownikiem.

Zwierzyńscy mieli kilkoro dzieci: Joanna (ur. 1895 r.), Marian (ur. 1896 r. ), Helena (ur. 1898 r.), Czesław (ur. 1901 r.), Tadeusz (ur. 1904 r.). Nie wiedzieć czemu, to na najmłodszego z nich spadł obowiązek prowadzenia firmy. Nie było to łatwe zadanie, ale próbował temu sprostać. Dalej próbował reklamować firmę, której marka jednak bladła. W 1928 roku wartość nieruchomości była wyceniana na 162 tys. złotych.

Wiosną 1929 roku zauważono, że w dokumentacji firmowej dokonano fałszerstwa, przez poniesiono stratę finansową w wysokości 6 tys. złotych. Podejrzenie padło na byłego kierownika firmy, Władysława Lewandowskiego. Informacja ta trafiła do prasy. Postępowanie sądowe, przeprowadzone kilka miesięcy później wykazało jednak, że nie był on winnym tej sytuacji i został oczyszczony z zarzutów.

Sam zakład kontynuował działalność, a nawet wystawił się na poznańskiej Powszechnej Wystawie Krajowej w 1929 roku. Wówczas firma zatrudniała 60 pracowników, dystrybuując swoje produkty na terenie Wielkopolski, Pomorza i Śląska. Niestety, to był już kres tej prosperity.

W marcu 1930 roku wstrzymano wypłaty pracownikom, aby zapobiec upadłości zakładu. Tadeusz Zwierzyński próbował ratować firmę, oferując jej sprzedaż w całości wraz z kamienicą i zabudowaniami fabrycznymi. Niestety, bez skutku. Latem 1931 roku trwało już postępowanie upadłościowe, które ostatecznie zakończyło działalność firmy.

Ostatni akcent w tej historii następuje jesienią 1937 roku. Oto pofabryczna nieruchomość, znajdująca się w gestii nadzoru sądowego, została wykupiona przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych. To wówczas stwierdzono, że z wnętrza zamkniętej firmy skradziono różne urządzenia i maszyny stalowe. Sprawę zgłoszono policji, a ta bardzo szybko zatrzymała stróża, którego zadaniem było pilnowanie zamkniętej fabryki i dbanie o porządek. 32-letni Henryk Krawczyński przyznał się, że rozebrane wyposażenie firmy sprzedawał Leonowi Nachensteinowi, znanemu wówczas w Gnieźnie właścicielowi skupu żelastwa, działającemu przy ul. Mieczysława 10. Ten ostatni wykorzystał stróża, który po prostu potrzebował pieniędzy na utrzymanie.

W czasie uprzątania Krawczyński znalazł w fabryce leżące bezużytecznie stare żelazo, które zawiózł do żyda Nachensteina, otrzymując 3 gr. za kilogram. Nachenstein dowiedziawszy się, że w fabryce znajdują się jeszcze maszyny, począł namawiać Krawczyńskiego do zabrania ich przy czym wręczył mu piłkę do rżnięcia żelaza, klucze do maszyn i młot – opisywał później dziennik „Lech”. I tak zniknęły z budynku: piec, młynek, 2 chłodnice, kocioł blaszany, rury żelazne,  krajalnice, 4 prasy, basen, gwintownica, szereg mniejszych maszyn, 1 i pół centnara papieru, dużo łomu i żelaza, ogólnej wartości 2068 zł – wymieniała gazeta. O tym, jak bezczelnie Nachenstein wykorzystał Krawczyńskiego niech świadczy fakt, że ten ostatni otrzymał od niego… w sumie zaledwie 20 – 30 złotych! W to wszystko zamieszany został jeszcze 30-letni Kazimierz Kaus.

Ostatecznie, pod koniec 1937 roku, w powyższej sprawie zapadł wyrok. Krawczyński został skazany na 8 miesięcy więzienia, Kaus na 1 miesiąc, a Nachenstein na 9 miesięcy pobytu w zakładzie karnym i 200 złotych grzywny.

Dziś po fabryce nie pozostał żaden ślad, poza istniejącym budynkiem, reklamami i ogłoszeniami w prasie, a także grobie właściciela i jego żony, znajdującym się na cmentarzu św. Piotra. Wraz z nimi został pochowany ich syn Marian, który zmarł w 1953 roku. Kolejny z synów, Czesław, był powstańcem wielkopolskim, a po ukończeniu studiów był sędzią w Inowroclawiu, Bydgoszczy i Chojnicach, a kilka lat po II wojnie światowej został adwokatem – zmarł w 1983 roku w Poznaniu. Tadeusz Zwierzyński został zamordowany przez Niemców w 1944 roku.

#Tagi

W związku z dbałością o poziom komentarzy prowadzona jest ich moderacja. Wpisy mogące naruszać czyjeś dobra osobiste lub podstawowe zasady netykiety (np. pisanie WIELKIMI LITERAMI), nie będą publikowane. Wszelkie uwagi do redakcji należy kierować w formie mailowej. Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Lukasz
Lukasz
05/03/2024 10:11

Piekna Historia, chociaz nie jest ze szczesliwym zakonczeniem. pozdrawiam

senior
senior
04/03/2024 21:16

Bardzo ciekawy artykuł, czyta się jednym tchem. Oby więcej było takich ciekawostek o naszym Gnieźnie i o mieszkańcach, którzy tworzyli naszą państwowość po rozbiorach.



© Gniezno24. All rights reserved. Powered by Libermedia.