Ile razy Policja dziś ostrzega o wyrafinowanych złodziejach, którzy stosują bardzo podstępne metody, byle tylko dobrać się do cudzych pieniędzy? Metod jest tak wiele, jak bardzo pozwala na ich stosowanie technika oraz… nabyte lub wrodzone umiejętności manipulacji. Prawie wiek temu z tą pierwszą było o wiele gorzej, dlatego to właśnie ta druga kwestia odgrywała istotną rolę. Ofiarę trzeba było sobie dokładnie owinąć wokół palca, a potem najzwyczajniej, najbezczelniej i bez skrupułów… okraść. A potem zniknąć.
W międzywojennym Gnieźnie takich przypadków nie brakowało i osoby za nic mające żywe uczucia, jakimi są obdarzane, żerowały na naiwnych na wiele różnych sposobów. Z pomocą przychodziły okoliczności, w których przyszło żyć – wówczas jedynym źródłem informacji była prasa, która co prawda ostrzegała przed różnymi takimi przestępczymi działaniami, tak jak zresztą i dzisiaj ma to miejsce, ale życie i emocje szły swoim torem. A przecież i dzisiaj znajdują się osoby, które wierzą w uczucia „marynarza ze Szwecji” przebywającego daleko na oceanach lub „żołnierza amerykańskiego na misji” tęskniącego za domem. Nic więc dziwnego, że i przed wojną pojawiali się tacy, którzy podobne techniki stosowali.
Oszust matrymonialny nie działa pod wpływem chwili, ale skrupulatnie, powoli, rozkręca swoją działalność, dosłownie wysysając ze swojej upatrzonej ofiary nie tylko każde spojrzenie, uśmiech, gest, ale też i pieniądze.
Dlatego też do oszustów matrymonialnych nie należy zaliczać prostytutek (a tych w przedwojennym Gnieźnie nie brakowało), które – co pokazują doniesienia prasowe – od czasu do czasu stawały się bohaterkami artykułów opowiadających o okradzionych klientach. Co prawda, mamy tu na myśli w jakimś sensie uczucia, ale jednak są to dość ulotne kwestie, zasługujące na zupełnie osobny artykuł.
Przykładowo w październiku 1931 roku niejaki Cezary Lipiński przyprawił o rozpacz niejaką Stanisławę Sz., zamieszkałą przy ul. Dąbrówki. Mężczyzna ów, wykorzystując właściwą każdej niewieście pochopność do stanu małżeńskiego, wyłudził od naiwnej Stasi kwotę 175 zł, potrzebną rzekomo dla załatwienia różnych formalności ślubnych i następnie ulotnił się z pieniędzmi w niewiadomym kierunku – informował wówczas dziennik „Lech”. Schemat ten był tak często powielany, że aż nie warto za bardzo się wgłębiać w kolejne tego typu przypadki, których nie brakowało. Dość dodać, że oszuści stosowali różne metody podbijania serc, a swoich ofiar często mogli szukać m.in. przez anonse matrymonialne, publikowane w prasie. Gazety zresztą, tak jak i dzisiaj, przestrzegały przed takimi delikwentami: – Zwłaszcza w obecnych czasach zwiększonego popytu na mężów nieraz zdarza się, że narzeczona zaopatruje swego wybrańca w garderobę i inne rzeczy, ażeby tylko utrzymać go u swego boku. Nic dziwnego więc, że powstała specjalna kategorja oszustów, która żeruje na popędach kandydatek do stanu małżeńskiego i niejednokrotnie niemiłosiernie je wykorzystuje – informował „Lech” przy innym przypadku podobnego oszustwa – dzisiaj byśmy to nazwali – „metodą na ślub”.
Niemniej Gniezno doczekało się także dwóch oszustów, o których w swoim czasie mówiła nie tylko cała Polska. Nie działali oni jednak w Grodzie Lecha, gdzie mogliby zostać szybko rozpoznani, ale – tu trzeba przyznać – swoje matrymonialne podboje praktykowali z wyjątkową bezczelnością.
W 1926 roku cały kraj usłyszał o postaci nikomu nieznanego hrabiego Czesława Olszańskiego z Poznania, który zdecydował się przejść na judaizm. Korespondencja między jego osobą, a gminą żydowską w Łodzi, stała się polem dyskusji w prasie, przy czym zdania w tej kwestii były podzielone. Gazety żydowskie pisały o wyjątkowym czynie wysoko postawionej osoby, ale pozostałe czasopisma albo podawały te informacje dość sucho lub nawet nieco z przekąsem. Czesław Olszański w rozmowie z gminą bardzo barwnie opisał swoje życie, przedstawiając się jako arystokratę, którego żydowskie korzenie były przed nim ukrywane przez rodzinę. Powodem do zmiany wyznania miała być obecnie chęć poślubienia młodej żydówki, która bez tego nie mogła sobie na to pozwolić.
Historia Czesława Olszańskiego odtąd zaczęła żyć własnym życiem. Nikt nie zwracał uwagi, że jegomość przy tej okazji tu i ówdzie pożycza pieniądze, nocuje, pożywia się i podróżuje wchodząc u każdego w koszty. Wszyscy mu tak ufali, że nawet Abraham Goldberg, redaktor naczelny żydowskiej gazety „Hajnt” uwierzył w tę postać. Olszański był wiarygodny o tyle, że zaczął chodzić w mundurze polskiego lotnika i to była kolejna jego metoda działania. Po drodze jednak pojawiały się kolejne obietnice ożenków oraz następne pożyczki. W końcu zaczęto zauważać, że młody hrabia lawiruje w towarzystwach i znika, a coraz więcej osób zaczyna go poszukiwać, pytając o pożyczone pieniądze. W końcu wpadł – został rozpoznany w Warszawie i wkrótce aresztowany. Okazało się, że w rzeczywistości był synem gnieźnieńskiego handlarza, ma 19 lat i faktycznie nazywa się Czesław Raksyk, a jego dom rodzinny mieści się przy ul. Mieczysława (dziś Mieszka I). Kilka miesięcy wcześniej uciekł z miasta, zabierając ze sobą pieniądze należące do ojca. Sprawiedliwość na pewno go dosięgła, a rodzic obiecał spłacić zaciągnięte długi. Jaki był jednak jego dalszy los – tego niestety nie wiadomo.
Drugą postacią, której życiorys wręcz zasługuje na ekranizację, jest osoba hrabiny Heleny Dunin-Markiewicz, urodzonej w Gnieźnie jako Helena Grzybowska. Od początku jej życia mamy do czynienia z barwnymi historiami, które pokazują, że potrafiła sobie świetnie radzić w różnych sytuacjach. Urodzona w 1882 roku w rodzinie garncarza, od młodych lat wykorzystywała swoją urodę, by podbijać męskie serca. Piękna Helena wypłynęła na widownię w 1900 r., stawiając pierwsze kroki pod egidą swej starszej siostry stojącej w bliskich stosunkach z 12. pułkiem dragonów, stacjonowanym wówczas w Gnieźnie – relacjonowano później w jej biografii publikowanej w prasie, wskazując iż to w wojsku zaczęła stawiać swoje kroki, stając się swojego rodzaju gnieźnieńską Matą Hari: – Karjerę szpiegowską rozpoczęła hr. Dunin-Markiewiczowa od romansu z pewnym porucznikiem. W roku 1906 służył w 12. pułku dragonów syn wielkiego dygnitarza na dworze Wilhelma w Berlinie. Piękna Helena zawarła z owym oficerem romans, którego następstwem miał być związek małżeński. Gdy dowiedzieli się o tem rodzice oficera, delegowali do Gniezna wysokiego urzędnika, który po długich pertraktacjach stosunek ten zdołał rozerwać.
Jej zmysł, umiejętności, sposób nawiązywania kontaktu itp. sprawiły, że Helena Grzybowska została zauważona przez wyższych oficerów i kiedy wybuchła I wojna światowa, zdecydowano się skorzystać z jej usług. Przez Sztokholm trafiła do Warszawy, będącej w rosyjskich rękach, gdzie weszła w relacje z jednym z pułkowników, od którego wykradała tajne informacje dla pruskiej armii. Oczywiście nic za darmo i była za swoją działalność obficie wynagradzana. Dość dodać, że wmieszała się również w działalność polskich ruchów niepodległościowych, ocierając się rzekomo nawet o więzionego w Magdeburgu Józefa Piłsudskiego. Miała ona próbować dowiedzieć się czegoś więcej o jego planach działań. Wszystko to miała czynić na rzecz Niemiec.
Odzyskanie niepodległości przez Polskę zastało ją w Niemczech z pokaźnym majątkiem, który jednak został jej odebrany na granicy, kiedy wracała do kraju. Mimo to potrafiła się odnaleźć w nowej rzeczywistości i w 1921 roku Helena Grzybowska wyszła w Krakowie za Józefa Markiewicza, przejmując tym samym jego nazwisko. Wkrótce jednak para się rozstała, choć powody są różnie podawane – rozwód lub zgon małżonka. W każdym razie Helenie wystarczało nazwisko, by wkrótce dołączyć do niego kolejne, szlacheckie – Dunin. Jako Helena Dunin-Markiewicz imała się różnych zajęć, nierzadko także tych nie do końca legalnych. W Gnieźnie, znana była jako „markiza” i bawiła tu ponownie na przełomie lat 20. i 30., by w pewnym momencie zniknąć.
Słuch o niej zaginął około 1932 roku, by nagle jej temat spadł jak grom z jasnego nieba jesienią 1934 roku – stała się bohaterką skandalu matrymonialnego w Austrii, gdzie metodą „na małżeństwo”, tytułując się jako hrabina, okradła kilku mężczyzn, w tym znanego wówczas impresario wiedeńskiego Karola Bukowics. Została zatrzymana wraz z Edmundem Pawlickim, swoim krewnym (również rodem z Gniezna), który jej pomagał w tej wątpliwej etycznie działalności..
Do Polski powróciła zapewne po odzyskaniu wolności. Według zachowanych dokumentów nastąpiło to w 1937 roku, jednak zamieszkała wówczas w okolicach Stanisławowa na Kresach Wschodnich. Do Gniezna przybyła… pod koniec września 1939 roku, kiedy miasto było już zajęte przez wojska niemieckie. Tu przeżyła całą wojnę, by w maju 1945 roku wyjechać do Niemiec. Starała się o wyjazd do Stanów Zjednoczonych, ale czy jej się to udało? Tego już niestety nie wiadomo. Tak samo jak to, jaki był dalszy los gnieźnieńskiej hrabiny…