Jezioro Jelonek, bo wokół tego zbiornika wodnego krążymy w naszym spacerze z historią, był świadkiem wielu wydarzeń w dziejach naszego miasta. Wspomnieliśmy już o młynie parowym Piotra Kratochwila, a także o Garbarni Rogowskich. Oba zakłady, znajdujące się po wschodniej części jeziora, dzielił rozległy teren, który miał zupełnie inne przeznaczenie od wcześniej wymienionych.
Gdyby spytać nielicznych już gnieźnian (którzy jeszcze pamiętają okres przedwojenny), gdzie dawniej spędzało się czas wolny w naszym mieście, to bez wątpienia wskazaliby właśnie na Jezioro Jelonek. We wspomnieniach pojawiają się rauty, zabawy, bale, koncerty, pokazy filmowe, zawody łyżwiarskie zimą a latem – podróże łódkami po jeziorze. To wszystko mieszkańcy zawdzięczali jedynemu lokalowi, jaki istniał nad tym akwenem, a który przeszedł już dawno temu do historii i dziś niewielu już o nim pamięta.
Wszystko zaczęło się jeszcze w XIX wieku dość prozaicznie – chodziło o pewną lukę w sferze gnieźnieńskiej rozrywki. Otóż Edward Gawell, skądinąd Niemiec z krwi i kości, zdecydował się w swoim ogrodzie na terenie posesji przy ul. Poznańskiej 6 (dziś ul. Łaskiego 11) wybudować… kręgielnię. Pomysł był dość nietypowy jak na Gniezno, ale druga połowa XIX wieku to był okres wzrostu zainteresowania tą formą rozrywki. Nic więc dziwnego, że gdy tylko w 1883 roku rozpoczęły się prace przy budowie, wśród mieszkańców wzbudziło to istotne zainteresowanie. Samo szumne określenie „kręgielnią” było też nieco na wyrost – stanowił ją zwykły drewniany budynek, długości około 35 metrów, którego elementem charakterystycznym był sam „korytarz” mający 28,5 metra długości i 2,5 metra szerokości z wyznaczonym torem do rzutu kulą. Ten stosunkowo niewielki budynek przystawiono do sąsiadującej od północy ściany młyna parowego Kratochwilla. Ten pomysł musiał być jednak strzałem w dziesiątkę, gdyż w kilka lat później, już w latach 90., Edward Gawell zaczął coraz bardziej rozbudowywać swoją posesję, a przy tym zakupił kolejne fragmenty ziemi, leżące wzdłuż brzegu jeziora, dzięki czemu na tyłach nieruchomości zaczynały powstawać poszczególne obiekty – dwie sale gościnne, sala restauracyjna oraz obszerny ogród. Swój lokal nazwał „Gawells Etablissement”, o czym informował napis na bramie prowadzącej do lokalu.
Widok miasta, prawdopodobnie z 1899 roku. Na drugim planie pośrodku widać zabudowania ogrodu i restauracji Edwarda Gawella. Po lewej od nich z wysokim kominem stoi młyn parowy Piotra Kratochwilla. Budynki restauracyjne nie mają jeszcze pobudowanej promenady nad jeziorem, które powstaną w następnych latach.
Budynkiem najbardziej zwracającym na siebie uwagę była największa sala wraz ze sceną, pobudowana w 1899 roku od strony Jeziora Jelonek, która została jeszcze powiększona w 1901 roku. Spora część konstrukcji została ustawiona na palach wbitych w brzeg jeziora – budynek niejako wchodził w wodę pomostem na długość kilku metrów, tworząc swojego rodzaju promenadę, przy której utworzono także taras od strony wody. Było to tak niecodzienne jak na Gniezno rozwiązanie, że od razu przyciągnęło mieszkańców. Interes restauracyjny Edwarda Gawella musiał iść całkiem nieźle – kręgielnia, restauracja, pokazy kinowe, nocne zabawy i koncerty na świeżym powietrzu. Atrakcją była też wypożyczalnia łódek – restaurator był bowiem właścicielem także całego jeziora, które było udostępniane zainteresowanym gościom.
Edward Gawell jednak nie do końca był dobrze odbierany przez polskich mieszkańców Gniezna. Wystarczy nadmienić iż na przełomie XIX i XX wieku otrzymał on pieniądze, przyznawane przez prezesa prowincji ze specjalnego funduszu, skierowanego do osób zasłużonych na polu germanizacji. W aktach zachowały się też informacje o procesie, jaki wytoczony został Edwardowi Gawellowi za… zanieczyszczanie jeziora wskutek skierowania do niego odpływu odchodów kanalizacyjnych. Dokumentacja w tej sprawie kończy się w 1920 roku, a więc w tym samym czasie, kiedy to obiekt ten przechodzi w ręce nowego właściciela – Stanisława Berchieta.
Nowy gospodarz tego obiektu od razu przemianował cały obiekt, aby wpadał w ucho wszystkim zainteresowanym. Lokal został nazwany „Saska Kępa”, choć nie wiadomo skąd wziął się ten pomysł. Przemianowany lokal od razu przypadł do gustu gnieźnianom, którzy zaczynali życie w nowej, polskiej rzeczywistości. Początek lat 20. był jednak trudnym okresem dla polskiej kultury i dopiero w połowie tej dekady na deskach scenicznych lokalu zaczynali gościć artyści z coraz wyższych półek. Stałym programem były koncerty orkiestr wojskowych z tutejszych jednostek, ale także innych amatorskich grup teatralnych czy chórów.
W pewnym momencie, nie wiadomo też z jakiego powodu, Stanisławowi Berchietowi zaświeciła w głowie nowa nazwa dla swojego lokalu, który został przemianowany na „Wenecja”. Uroczystym tego aktem był koncert orkiestry cygańskiej (jak zapewniono – muzycy byli przebrani także w stroje cygańskie), który określono jako „Noc Wenecka”. Odbył się on 9 sierpnia 1923 roku i rozpoczął się o 18:00 występami w rozległym ogrodzie, w którym centralne miejsce zajmowała scena, a o godzinie 23:30 zabawa przeniosła się do dużej sali. Inspiracji do nazwy można się tylko domyślać – wyżej wspomniano iż przy lokalu funkcjonowało nabrzeże dla łódek (na stanie ich było aż 28!), które goście ogrodu mogli wynajmować na krótkie wyprawy po Jeziorze Jelonek. Kiedy tylko Stanisław Berchiet wybrał nazwę „Wenecja”, zapewne nie przypuszczał iż przeżyje ona nie tylko samą restaurację i jego samego. Stanisław Berchiet dbał o dobre imię lokalu oraz o stan wody w Jeziorze Jelonek. Dbał tak dobrze, że w 1925 roku kilku właścicieli pól i ogrodów przy ul. Łąkowej, złożyło zażalenie do Magistratu iż właściciel „Wenecji” pobudował tamę na odpływie z jeziora, a co powodowało zalewanie ich terenów. Stanisław Berchiet w odpowiedzi na to stwierdził iż niski stan wód w akwenie (który skądinąd w całości do niego należał) utrudnia ruch łódkami. Jak twierdził, chciał on w ten sposób doprowadzić do takiego poziomu, jaki znajdował się na jeziorze w momencie, kiedy przejmował cały interes.
W tym samym roku pod znakiem zapytania stanęła pierwsza duża inwestycja, wykonywana przez Stanisława Berchieta. Dużą salę, znajdującą się najbliżej jeziora, planował on przekształcić w kino. Zdążono wybudować pomieszczenia dla operatora oraz podwyższenia w sali. Niestety, z nieznanych powodów zrezygnowano z tego planu. Podobnie też skończyło się z planami budowy okazałej bramy wjazdowej do lokalu od strony ul. Jeziornej – pozostały one jedynie w fazie projektów. Kłopoty zaczęły się także w kolejnych latach, ale ku ich wyjaśnieniu, potrzebna jest pewna dygresja.
Kiedy wiek temu wykonywano inwestycje związane z przebudową drogi, właścicieli nieruchomości położonych przy takiej ulicy, obarczano opłatami za wykonanie chodnika i krawężnika. Była to swoista forma dzisiejszej opłaty adiacenckiej, jaką ponoszą mieszkańcy, którym podniesiono standard i wartość działki w związku z wybudowaniem nowej ulicy. Przed wojną jednak stosowano nieco inną, raczej uciążliwą formę „zwrotu” poniesionych kosztów inwestycyjnych. Otóż każdemu właścicielowi, czy się na to godził czy nie, przekazywano rachunek za wykonaną inwestycję na „jego” odcinku drogi. Ponieważ posesja Stanisława Berchieta znajdowała się przy ul. Poznańskiej 6 (dziś ul. Łaskiego 11), która to została wyremontowana w 1928 i 1929 roku, nałożono opłaty – za chodniki 1298 zł, a za krawężniki 100 zł. Była to na pewno dość spora suma, skoro restaurator jej nie uiścił, podobnie jak zresztą robiło to wielu innych właścicieli nieruchomości. Wówczas jednak Magistrat sięgał po pomoc prawną i w efekcie Stanisława Berchieta zaczęły nękać pisma z Urzędu Miejskiego oraz Urzędu Skarbowego.
W 1930 roku do restauracji przyszła inspekcja z Urzędu Policji Budowlanej, która przyjrzała się całemu obiektowi pod kątem spełniania przepisów przeciwpożarowych. Ilość uwag musiała przytłoczyć właściciela, a niedostosowanie się do zaleceń kontroli oznaczało iż zostaną one wykonane przez Magistrat, a kosztami obciążony zostanie właściciel. Czy tak się w końcu stało? Trudno powiedzieć, ale w odpowiedzi do Urzędu Miejskiego, Stanisław Berchiet twierdził iż nie ma środków na wykonanie tej inwestycji i nikt nie chce udzielić wystarczająco dużej pożyczki na wykonanie tego zadania.
Sytuację pogorszył kryzys z początku lat 30. W 1930 roku pojawiają się informacje o upadłości firmy, choć sama restauracja działała jeszcze przez przynajmniej trzy lata i Stanisław Berchiet zajmował się jej prowadzeniem. Wkrótce jednak, zapewne zaplątany w coś, co dziś nazwalibyśmy spiralą długów, stracił cały swój majątek. W 1937 roku nieruchomość przy ul. Poznańskiej 6 kupiła kuria – w dawnych pomieszczeniach urządzono Salę Prymasowską, a od strony ulicy postawiono gmach Muzeum Archidiecezjalnego. Ostatnim obiektem, który pamiętał czasy „Wenecji”, była niepozorny, piętrowy budynek mieszkalny z kolumnami, stojący blisko jeziora, a który została rozebrany ponad 10 lat temu.
„Wenecja” w 1936 roku – widoczny jest teren ogrodu z muszlą koncertową, alejkami spacerowymi i budynkami lokalu. Na pierwszym planie widać budynek katedry, za którym trwają prace archeologiczne przy pozostałościach dawnego zamku. Na nieruchomości po prawej trwają przygotowania do budowy Muzeum Archidiecezjalnego.
Stanisław Berchiet opuścił Gniezno i udał się do Luzina w ówczesnym powiecie morskim. Dlaczego w tym kierunku? Dziś już nie wiemy. Znalazł tam zatrudnienie jako pracownik jednej z restauracji. Nie wiadomo, jakie były jego dalsze losy. Wiadomo iż zmarł w 1960 roku i spoczął na jednym z gdyńskich cmentarzy.
W dokumentacji zachowało się pismo ze stycznia 1938 roku, jakie Zarząd Gminy Luzino skierował w odpowiedzi na pytanie gnieźnieńskiego Magistratu, który cały czas próbował ściągnąć należności za wykonane chodniki i krawężnik. Wobec tego, że z odpowiedzi wynikało iż Stanisław Berchiet nie posiada żadnego majątku, jego dług uchwałą Rady Miasta z lutego 1938 roku… umorzono z powodu nieściągalności.
* * *
Dziś już nie ma śladu po dawnym ogrodzie „Wenecja”. Po jeziorze nie pływają łódki, a w miejscu, gdzie przed laty bawiło się tysiące gnieźnian, stoją garaże ogrodzone wysokim murem. Inna jest linia brzegowa jeziora, a także układ alejek nie odpowiada tym, jakie były wytyczone w ogrodzie. Jedynym prawdopodobnym świadkiem pozostało potężne drzewo, rosnące w pobliżu przepompowni, a także to, co żyje w świadomości gnieźnian – nazwa „Wenecja”.
Z tego miejsca pragnę podziękować za pomoc pracownikom gnieźnieńskiego oddziału Archiwum Państwowego w Poznaniu. Bez skorzystania z zasobów tej instytucji trudno byłoby w całości odkryć historię dawnej „Wenecji”.
Osoby, które mają zdjęcia lub dokumenty, które mogłyby w przyszłości wzbogacić artykuły historyczne dotyczące Gniezna, proszę o kontakt: historia@gniezno24.com