W dziejach historiografii Gniezna wielokrotnie miały miejsce zdarzenia, które zaważyły na jego losach. Wymieńmy chociażby najazd czeskiego Brzetysława w 1038 roku, po którym Gród Lecha utracił stołeczność, wojny z okresu XVII i XVIII wieku czy pożar miasta z 1819 roku, o którym jeszcze kiedyś napiszemy. Zarówno powyższe, tak i poniżej opisane zdarzenia, są mało znaną kartą w dziejach naszego miasta. Wróćmy jednak do tego, co miało miejsce niemalże siedem stuleci temu.
W latach 20. XIV wieku, czyli w okresie dłuższego już trwania konfliktu na linii Polska – Zakon Krzyżacki, decyzją arbitralnego sądu pod przewodnictwem sędziego Janisława, arcybiskupa gnieźnieńskiego, Pomorze przypisane zostało Polsce. Niestety, jak się okazało po czasie, werdykt był jedynie obecny na papierze, a panujący na terenie Warmii i Mazur Krzyżacy skutecznie i sukcesywnie zajmowali północne tereny kraju. Próba militarnego odzyskania Pomorza przez Polskę okazała się fiaskiem i w efekcie Krzyżacy w celu zastraszenia przeciwnika, uderzyli w 1331 roku na Wielkopolskę.
Szlak przechodzenia wojsk krzyżackich przez nasz region znaczyły podpalone i złupione wsie. Zdobyta została Bydgoszcz, zaatakowany Inowrocław zdołał się obronić, ale dalej zdobyto Kwieciszewo i Słupcę. Docierając 27 lipca pod Pyzdry, Krzyżacy próbowali zaskoczyć królewicza Kazimierza (przyszłego Kazimierza Wielkiego – króla polski), który zdążył umknąć. W efekcie całe miasto zostało spalone, a wojska zakonne wyruszyły na Poznań, do którego jednak nie dotarły. Dlaczego? Część wojsk zapędziła się w rejon Zaniemyśla, gdzie wielkopolskie pospolite ruszenie chłopskie wyrżnęło w pień wszystkich wojowników. W efekcie osłabieni tym Krzyżacy postanowili zawrócić, paląc po drodze m.in. Pobiedziska, Kłecko i podchodząc 31 lipca pod Gniezno.
Dotarcie rycerzy spod znaku czarnego krzyża na teren Ziemi Gnieźnieńskiej wywołał popłoch i napięcia, także wśród mieszkańców ówczesnego Gniezna. Wystarczy sobie tylko wyobrazić, jaki widok musiał się rysować nad horyzontem przed obserwatorami – słupy dymów, a wzdłuż dróg i na dalekich polach – kurz podniesiony przez maszerujące wojsko. Zapewne atmosferę podgrzewali też świadkowie, którzy uciekali przed najazdem i docierali z informacjami do ocalałych jeszcze miejscowości. Na wieść o zbliżaniu się Krzyżaków, z miasta uszli dostojnicy kościelni, zabierając (i tym samym ratując) wszelkie dobra ze skarbca katedralnego, a także relikwie św. Wojciecha.
W ścisły rejon Gniezna docierały wojska, którym przewodził wielki marszałek Dietrich von Altenburg. Gród Lecha musiał być dla Krzyżaków idealnym celem – historyczne miasto, stolica arcybiskupia, skarbiec katedralny i liczne kościoły. To w nich spodziewano się zdobyć liczne precozja i inne bogactwa.
Miasto ulokowane na Wzgórzu Panieńskim, otoczone było już murami i zapewne spora część z mieszkańców ani myślała poddawać się bez walki. Domniemywać należy, że zapał ten próbowano studzić, bowiem naprzeciw oddziałom krzyżackim, które otoczyły miasto, wysłano z miasta dwóch franciszkanów. Ci zaś uprosili Dietricha von Altenburga, by do miasta wkraczali najpierw komturzy i bracia zakonni, a potem dopiero regularne wojsko. Myślano, że dzięki temu uniknie się zbędnego rozlewu krwi i zapanuje nad – zazwyczaj rozbestwionymi – wojakami z oddziałów atakujących. Oddajmy jednak głos świadkowi tamtych wydarzeń: podpalili je [Gniezno] w części i na podgrodziu wraz z kościołem parafialnym św. Wawrzyńca i z domami arcybiskupa i kanoników kościoła gnieźnieńskiego i je spalili. Powiedział też [kronikarzowi notującemu słowa], że przedtem zrabowali i pobrali z sobą wszystkie dobra, jakie tylko mogli znaleźć w mieście, jak i na podgrodziu, i w domach kanoników, i w domu arcybiskupa, także konie i wszelkie zwierzęta domowe i ruchomości, jakie tylko tam zastali; a zrabowawszy wpierw to wszystko i zabrawszy z sobą, podłożyli ogień w rzeczonym mieście i na podgrodziu, i w domach kanoników i w domu arcybiskupa i spalili wszystko, również kościół parafialny św. Wawrzyńca.
W podobnym tonie wyrażał się krzyżacki kronikarz Wigand z Marburga, który swoje zapiski stworzył w drugiej połowie XIV wieku, zapewne na podstawie innych dokumentów lub wspomnień żyjących jeszcze rycerzy: Posłał tam marszałek poczet ludzi [do katedry], aby skrycie starali się relikwie świętego [Wojciecha] uwieźć. Bracia więc wchodząc do katedralnego kościoła, a relikwi nieznajdując, które byli gdzie indziej ukryli kanonicy, otoczyli miasteczko i nazajutrz je zdobyli i wszystkich do koła mieszkańców wybili i w niewolę wzięli. Informacja o niewoli mieszkańców wydaje się jednak wątpliwa, bowiem wiadomym jest z akt późniejszego procesu przeciw Krzyżakom, że okazali oni jednak łaskę tym, którzy nie stawiali większego oporu.
Rabunkom po wdarciu się do miasta nie było końca, a Krzyżacy folgowali gwałcąc i mordując tych, którzy stawiali jakikolwiek opór. Dziw więc bierze, że Dietrich von Altenburg wydał zakaz podpalania katedry, a kościół OO. Franciszkanów, w którym schroniła się większość mieszkańców, kazał osłonić przed szalejącym już ogniem poprzez wyburzenie domów sąsiadujących ze świątynią i klasztorem.
Po zrabowaniu wszystkiego, co byli w stanie zabrać, Krzyżacy wyruszyli w dalszą drogę. Mieszkańców Gniezna, wychodzących z kryjówek, zastał widok pożogi i licznych trupów zalegających w mieście. Część z nich została pochowana w katedrze, część w podziemiach franciszkańskiej świątyni. Wśród nich byli także rycerze z Kłecka, które także stawiło opór najeźdźcom w tych dniach.
Ocalenie katedry gnieźnieńskiej w trakcie najazdu zawdzięczano nie tyko krzyżackiej obawie, że jej zniszczenie może źle zostać odebrane w sferach papiestwa. Otóż z całego duchowieństwa w bazylice pozostał bliżej obecnie nieznany ksiądz Wojciech, który wyperswadował ocalenie świątyni, ale także obiecał modlić się w intencji… Krzyżaków. Cena tego targu wydaje się obecnie niebywała, ale wówczas obietnica taka była dobrą ofertą.
Cóż jednak, skoro z ogniem poszedł kościół pw. św. Wawrzyńca, leżący przy osadzie Targowisko, leżącej wówczas pod Gnieznem. Wieść o podpaleniu tej wówczas niewielkiej, prawdopodobnie jeszcze drewnianej, świątyni dotarła do uszu samego papieża Benedykta XII. Na potępienie tego czynu przyszedł czas kilka lat później, kiedy to doszło do procesu przeciwko Krzyżakom. Rozpoczął się on w lutym 1338 roku w Warszawie i trwał do połowy września. Zeznawali na nim świadkowie najazdu, w tym także gnieźnieńscy mieszczanie. Werdyktem sądu, nad którego przebiegiem czuwał papież, Polsce nakazano przywrócenie Pomorza Gdańskiego, Kujaw, ziemi dobrzyńskiej i chełmińskiej. Ostatecznie pokój zapadł w 1343 roku, dwanaście lat po zniszczeniach poczynionych w Wielkopolsce.
Samo Gniezno długo podnosiło się po tej tragedii. Zaledwie dekadę wcześniej zapadła decyzja o koronacji Władysława Łokietka w Krakowie, a wpływ na tę decyzję miało nie tylko znaczenie stolicy Małopolski na arenie krajowej, ale także upadek gospodarczy Gniezna… Prawdopodobnie po spaleniu kościoła pw. św. Wawrzyńca przystąpiono do budowy nowej, murowanej, gotyckiej świątyni. W takiej formie przetrwała ona do końca XIX wieku, kiedy to budowla została przebudowana, a w latach 30. XX wieku – ponownie powiększona. Jedynym fragmentem świątyni, który pamięta XIV wiek, jest zachodnia ściana kościoła, z zabytkową gotycką wieżą i czterospadowym dachem.
Słowo od autora. Zarówno wśród relacji historycznych, jak i obecnych publikacji mówiących o najeździe Krzyżaków na Wielkopolskę, zdarzają się problemy z prawidłowym relacjonowaniem tego okresu. Według jednych źródeł, najazd na Gniezno nastąpił pod koniec lipca, w trakcie pierwszej wyprawy zakonnej. Inne relacje, w tym także Wiganda z Marienburga mówią o jednym najeździe, który miał miejsce od lipca do września i według tego najazd na Gniezno miał miejsce później.