1957 rok. Na oczach dorosłych obywateli wyrastało nowe pokolenie, które nie znało wojny, jakiej starsi doświadczyli zaledwie kilkanaście lat wcześniej. Był to też pierwszy rok rządów Władysława Gomułki, na którego wielu, nawet nieprzychylnych ustrojowi, patrzyło z pewną nadzieją na poprawę sytuacji po latach stalinizmu. O tym, że ona w zasadzie nie nastąpiła poza strukturami organizacyjnymi państwa, przekonać się można było już wkrótce, oglądając chociażby puste półki w sklepach. Jest jednak towar, którego w pierwszych dekadach PRL-u w zasadzie nigdy nie brakowało – wódki.
Czas po II wojnie światowej był okresem rosnącego spożycia alkoholu. O ile jeszcze w okresie międzywojennym na jednego mieszkańca Polski średnia utrzymywała się na poziomie około 1 litra, o tyle w 1947 roku było to 2,5 litra, a w 1956 wyniosło już 3,2 litra. To małe liczby, jeśli się spojrzy na późniejsze lata, ale pokazują jednocześnie rosnący problem, z którym władza sobie nie radziła lub… nie chciała sobie poradzić. To właśnie alkohol był przyczyną tragedii, do której doszło 60 lat temu w Gnieźnie.
Był 8 kwietnia 1957 roku. Ulicą Wrzesińską sunęły wozy rolnicze ciągnięte przez konie lub traktory, a zmierzające do młyna znajdującego się niedaleko zbiegu z ulicą Witkowską (widoczny na zdjęciu). Wszystkie pojazdy ustawiały się w kolejce, która rozciągnęła się aż na drogę, a ponieważ rozładunek i załadunek zajmował nieco więcej czasu, dlatego rolnicy zostawiali wozy i rozmawiali ze sobą na chodniku. Wszyscy chcieli zdążyć do domów przed nadchodzącym powoli wieczorem. Jednocześnie krótko przed godziną 17:00 z placu apelowego jednostki wojskowej, gdzie stacjonował pułk artyleryjski, wyszła kolumna żołnierzy. Elementem ich szkolenia była nie tylko dyscyplina, ćwiczenia w terenie czy nauka, ale także kultura. Oddział zmierzał bowiem na film do kina „Lech”, znajdującego się u zbiegu ul. Warszawskiej i Kościuszki. Dziś nie wiemy niestety, co było wyświetlane na ekranie. Wiemy natomiast, że oddział nigdy na ten seans nie dotarł.
Oddział kierował się normalnym krokiem w stronę centrum, kiedy to na horyzoncie ul. Wrzesińskiej, od tej samej strony, z której zmierzali żołnierze, zamajaczyła ciężarówka. Był to samochód do przewozu żywca, należący do gnieźnieńskich Zakładów Mięsnych (a właściwie Oddziału Rejonowego Poznańskiego Okręgowego Przedsiębiorstwa Obrotu Zwierzętami Rzeźnymi), działających przy ul. Sobieskiego. Nieznanej dziś już marki pojazd (na zdjęciu model Star 20, jedna z pierwszych seryjnych produkcji powojennych), którym kierował zawodowy szofer Leon C., zmierzał z taką prędkością, że w oka mgnieniu znalazł się już na wysokości cukrowni i dalej pędził, wzbijając za sobą tumany kurzu. Obok kierowcy siedział konwojent Wojciech M., któremu najwyraźniej nie przeszkadzała szaleńcza jazda kolegi. Nie wiemy jednak czy zdążył zaprotestować, kiedy Leon C. postanowił zmieścić się ciężarówką pomiędzy stojącymi wozami rolniczymi po jednej stronie jezdni, a kolumną żołnierzy przechodzącą po drugiej stronie drogi.
Wszystko stało się w dosłownie kilka sekund – rozpędzona ciężarówka wjechała z impetem w tę wąską szczelinę, jaka pozostała na drodze i dosłownie skosiła kilkunastu idących w jednym szeregu żołnierzy. Znajdujący się obok nich koledzy z oddziału odczuli podmuch powietrza i rozbryzg krwi na mundurach Po napotkaniu tej „przeszkody” pojazd zwolnił, a część żołnierzy próbowała go zatrzymać. Kierowcy nie wzruszył jednak ani hałas, ani nawet fakt iż głowa jednej z ofiar rozbiła mu przednią szybę kabiny i… odjechał w kierunku wiaduktu, za którym po kilku sekundach zniknął z oczu.
Stojący obok rolnicy, jak i przypadkowi przechodnie byli świadkami prawdziwej masakry. Na drodze, na długości prawie stu metrów, leżało pełno ciał rozjechanych żołnierzy – część z nich miała połamane ręce i nogi, a niektórzy mieli je dosłownie zmiażdżone. Jak wspominali świadkowie, cała droga zalana była krwią, cieknącą z licznych otwartych ran. Wszyscy rzucili się na pomoc poszkodowanym, a kilku innych przytomnych obywateli i wojskowych – w pogoń za morderczym kierowcą, jednak bez rezultatu. Na miejsce wezwano pomoc, ale tuż po zdarzeniu można było stwierdzić, że dwóch żołnierzy nie dawało już znaków życia.
Ostateczny bilans był straszny – na miejscu zginęli dwaj szeregowi Tadeusz Kubiak i Stanisław Macholski. W ciężkim stanie do szpitala odwiedziono jeszcze trzech żołnierzy, a nieco lżej rannych było kolejnych 12 wojskowych. Jeden z ocalałych pobiegł do kina by poinformować, że wojsko na seans nie przyjdzie, gdyż doszło do tragedii. Tak wieść o zdarzeniu bardzo szybko rozeszła się po Gnieźnie.
Milicjanci, którzy przyjechali na miejsce, dowiadując się o nazwie zakładu widniejącej na burcie ciężarówki, natychmiast skierowali się do Zakładów Mięsnych. Na miejscu zastali Leona C., ledwo trzymającego się na nogach. Zawodowy szofer był po prostu pijany. Został natychmiast aresztowany, podobnie jak Wojciech M. Wkrótce też zatrzymano kierownika zakładu – Władysława P. dlaczego? Okazało się, że doskonale wiedział iż jego podwładny jest alkoholikiem. Co więcej! Utrzymywał go na tym stanowisku mimo iż Leon C. był już dwukrotnie karany za przekroczenie przepisów drogowych.
Sprawcy zdarzenia oraz dyrektorowi zakładu wytoczono osobne sprawy. Na obie w sesje wyjazdowe przybył Sąd Wojewódzki z Poznania. Jakie zapadły wyroki? Dziś już niestety nie wiadomo. Tak samo jak nie wiemy co się stało z pozostałymi poszkodowanymi w wypadku – zostali trwale okaleczeni? Wrócili do służby? Można wątpić, by pamięć o kolegach i całym zdarzeniu była w jakikolwiek sposób przypominana. Takie czasy…
Co ciekawe, o tragedii wspomniano dość obszernie w Głosie Wielkopolskim, kwitując to jednym, dość dotkliwym stwierdzeniem: – Trzeba jeszcze dodać, że powiat gnieźnieński zajmuje niezaszczytne pierwsze miejsce w statystyce wypadków komunikacyjnych, spowodowanych nadużyciem alkoholu. Warto by może sobie postawić pytanie, jak długo będą tolerowani za kierownicą osobnicy, którym alkohol jest cenniejszy, niż praca zawodowa i którzy pod działaniem spirytualiów rozbijają samochody oraz powodują śmiertelne wypadki. Jak widać, odnosząc się nie tylko do naszego regionu, po 60 latach od powyższego tragicznego zdarzenia, ostatnie przytoczone zdanie wciąż jest jak najbardziej aktualne.
Uwaga. Wszelkie osoby, które mają wiedzę na temat tego zdarzenia lub innych podobnych spraw, związanych z historią Gniezna z okresu przedwojennego albo powojennego bądź posiadają ciekawe i nieznane nikomu zdjęcia, prosimy o kontakt: historia@gniezno24.com