O tym, jak wyglądało wstępowanie w związek małżeński w przedwojennym Gnieźnie, opisane zostało swojego czasu w książce Gnieźnianina żywot codzienny M. Szczepaniaka i E. Scholtza. Informacje w niej zawarte, opierają się na zachowanych dokumentach oraz w jakiejś części wspomnieniach starszych mieszkańców naszego miasta. Niestety, często w tych przypadkach brakuje spraw, które, bądź co bądź, nie zapisywały się zbyt chlubnie na kartach naszego miasta. Odkrywane w zakamarkach notatek prasowych czy wspomnień różnych osób pokazują, że w zasadzie… niewiele się zmieniło do naszych czasów.
Swojego czasu opisywaliśmy historię dwóch miłości, dla których nieszczęśliwy splot zdarzeń doprowadził do tragedii – historię mordu przy ul. Lecha (zobacz także: Zbrodnia w krzywym zwierciadle) oraz mężobójstwa, jednej z najgłośniejszych spraw sądowych w międzywojennym Gnieźnie (zobacz także: Zbrodnia niesłychana, pani zabija pana!).
* * *
Warto jednak zwrócić uwagę na takie informacje, które często są opisane bardzo skrótowo i w formie notatek prasowych, przez co dotarcie do obszerniejszych relacji jest niestety utrudnione. Przykładowo w 1930 roku donoszono: – Niejaki K., zam. w Gnieźnie przy ul. 3 Maja czuł osobistą urazę do Władysławy G., zam. przy ul. Krzywe Koło. Chcąc na niej wywrzeć swoją zemstę, napadł ją kilka dni temu wieczorem o godz. 11.30 i uderzył w twarz zdradzając tem swoje bezgraniczne chamstwo. Policja niezawodnie poskromi tego „rycerza” brukowego.
Proza życia
To oczywiście tylko przykład zdarzenia, które sporadycznie pojawiały się na łamach międzywojennej prasy. Pewną prozę życia przedstawia sytuacja, do jakiej doszło w 1938 roku. Donoszono bowiem, że gnieźnianin Czesław Greser, pracujący jako szofer w miejscowej placówce Ubezpieczalni Społecznej (obecnie rolę tę pełni w części ZUS), uciekł od żony: – Ostatnio Greser nawiązał stosunki miłosne z żoną kolejarza N. z Gniezna i nie bacząc na żonę i dzieci zabrał za oszczędzone pieniądze, rzucił posadę i wraz z kochanką wyjechał do Stanisławowa. Podczas gdy porzucona żona i dzieci cierpiały nędzę i utrzymywały się z 20 zł zasiłku, przyznanego przez Opiekę Społeczną, Greser wraz ze swą przyjaciółką założyli w Stanisławowie skład spożywczy który jednak następnie zwinęli. Greser uzyskał rentowne stanowisko w zakładach samochodowych. Pomimo że powodziło mu się zupełnie dobrze od marca do maja rb. nie przysłał nic porzuconej rodzinie – donoszono w listopadzie tego roku. Niepokorny alimenciarz stanął przed Sądem Okręgowym, gdzie wyjaśniał iż porzucił żonę z powodu iż ona… – trwoniła pieniądze z kochankiem, chodziła do wróżki i sypała mu do herbaty jakieś nieznane proszki. Żona oczywiście zaprzeczyła tym oskarżeniom, więc sąd dając jej wiarę, skazał uciekiniera na 10 miesięcy aresztu w zawieszeniu na 5 lat, pod warunkiem, że będzie płacił na dzieci. Dość znamienne, że w całym tym wspomnieniu, nazwisko alimenciarza podawane było do wiadomości, podczas gdy jego kochanki ukrywano pod inicjałem. Skądinąd nietrudno się domyśleć, że w ponad 30-tysięcznym Gnieźnie prędzej czy później każdy się dowiedział, o kogo mogło chodzić…
Zemsta
Mrożącą krew w żyłach (nawet u współczesnych) informację, opublikowano w 1933 roku. Oto bowiem, w drugie święto Zielonych Świąt doszło do brutalnej, jak to określono „vendetty miłosnej” na ul. Kcyńskiej (dziś ul. Powstańców Wielkopolskich): – Mianowicie do powracającej z kościoła p. Leokadji M. dostąpił nagle zamieszkały przy ul. Świętokrzyskiej 22 Władysław G., który oblał ją kwasem siarczanym. Jęczącą z bólu dziewczynę przywieziono do szpitala miejskiego, gdzie stwierdzono poważne poparzenie twarzy i szyji. G. po dokonaniu tego bestialskiego czynu zbiegł leczo północy sam zgłosił się do komisariatu P.P. Jak stwierdzono, G. swego czasu ubiegał się o względy dziewczyny, a otrzymawszy rekuzę, zaprzysiągł jej zemstę. Tyle i aż tyle, bowiem nie da się ukryć, że w dzisiejszych czasach media nie odpuściłby takiej „sensacji”, wyszukując najróżniejsze motywy sprawcy oraz analizując jego portret psychologiczny. Wiadomo jednak, że poparzona gnieźnianka przeżyła to zdarzenie, lecz odbiło się to znacznie na jej zdrowiu. Losów Władysława G. niestety nie znamy.
Na łamach gazet
Dość osobliwa sytuacja miała miejsce w 1922 roku. Osobliwa z tego powodu, że małżeństwo postanowiło wymienić się opiniami na swój temat za pomocą… prasy. Oto bowiem zamieszkały w Poznaniu Stanisław Sill umieścił ogłoszenie następującej treści: – Ostrzeżenie! Za długi żony mej Wiktorji Sill z domu Zdrojewska która dom mój opuściła nie odpowiadam. Krnąbrna w opinii męża kobieta, nie pozostała mu dłużna i w jednym z kolejnych numerów odpowiedziała: – Ostrzeżenie umieszczone w 9 nr. „Lecha” dotyczące mej osoby polega na zemście. Przypisać należy to li tylko niepoczytalności umysłu p. Stanisława Silla z Poznania ulica St. Karłowskiego nr. 14. Wyraźnie wyprowadzony z równowagi mąż wykupił większe ogłoszenie o wytłuszczonej treści w następnym wydaniu: – Na ogłoszenie Wiktorji Sill w nr. 13 „Lecha” ogłaszam niniejszem, iż się nie zgadza z prawdą, ponieważ nie z zemsty ogłosiłem w nr. 9 „Lecha” „Ostrzeżenie”, lecz przez sumienność, a na umysł dotychczas nie cierpiałem. Zarazem ostrzegam przed zakupem przedmiotów jako to mebli bielizny i t.d. które zostały przez Wiktorję Sill z domu mego zabrane. Na tym ta dość nietypowa korespondencja się urywa, a dalsze losy najwyraźniej ogołoconego Stanisława i niepokornej Wiktorii, są już nieznane.
Nie wszystko się opłaca…
Inną kwestią były próby podejścia do spraw „uczuć” nabywanych odpłatnie. Temat jest zbyt szeroki, by teraz tu go przybliżać, niemniej wielu gnieźnian mogło się przekonać iż w tych sprawach trzeba być na każdym kroku czujnym. Oto w 1928 roku: – Jednemu z miejscowych obywateli, amatorowi łatwych zdobyczy miłosnych, zdarzyła się w ub. tygodniu niemiła przygoda. Pewnego wieczora poznał on trzy urocze kobietki 2 z Kalisza i jedną z Bydgoszczy i zaprosił je na małą bibkę. W czasie pijatyki przedsiębiorcze damulki okradły swego towarzysza z posiadanej gotówki, poczem się ulotniły. Nazajutrz po otrzeźwieniu stwierdziła ofiara miłosnych zapałów nieobecność przygodnych znajomych oraz brak pieniędzy. Powiadomił więc o kradzieży policję, która już po kilku godzinach ujęła „nieznajome”, a właściwie stare znajome naszej policji. Do o wiele mniej przyjemnego w skutkach doszło natomiast w 1926 roku na ul. Szpitalnej (dziś ul. Jana Pawła II), onegdaj części miasta, która nie cieszyła się dobrą sławą: – P. Kaszyńska mianowicie, zamieszkała przy ul. Cierpięgi 4, podejrzewała „pannę” Marję Cerkaską, „posiadaczki czarnej książeczki” (legitymacji prostytutki – przyp. red.) o to, że ta uwodzi jej męża. Otóż, gdy Cerkaska przechodziła ulicą Szpitalną koło realności Nr. 5, Kaszyńska wypadła znienacka i uderzyła ją butelką w głowę tak silnie, że ta, zbroczona krwią, upadła na bruk. Leżącą na bruku rywalkę Kaszyńska na dodatek skopała nogami. Ciężko poturbowaną Cerkaską uwolnili z rąk wojowniczej ksantypy przechodnie, poczem odstawiono ją do szpitala. Sprawą napadu zajęła się policja.
* * *
Oczywiście podane przypadki to tylko odstępstwa od reguły. Dość często bowiem w prasie odnaleźć można także relacje o złotych jubileuszach małżeńskich czy szczęśliwym i wieloletnim pożyciu innych związków. Powyższe informacje pokazują tylko, że w powiedzeniu „za moich czasów tak nie było” wcale nie musi mieć odzwierciedlenia w rzeczywistości. Jak przyjęło się mówić, pamięć ludzka jest ulotna, a tymczasem miłość, jeśli jest szczera i prawdziwa, może być wieczna.
Artykuł opublikowany po raz pierwszy 14 lutego 2016 roku.