W ubiegłym roku Florian Piasecki obchodził swoje 90. urodziny, jednak bardzo dobrze pamięta wydarzenia, jakie miały miejsce 72 lata temu.
Florian Piasecki na samym początku naszego spotkania pokazał jedną ze starych pocztówek z czasu wojny: – Widzi pan, to jest zdjęcie zrobione w trakcie okupacji na ul. Chrobrego. Wtedy, jako młody chłopak pracowałem u bednarza na ul. Mickiewicza i fotograf uchwycił mnie, jak jechałem z wózkiem do zakładu. (zdjęcie po prawej, u dołu)
Rafał Wichniewicz: Długo pan tam pracował?
Nie. Później trafiłem do dużych warsztatów kolejowych w Poznaniu.
Jak pan pamięta ostatnie dni okupacji niemieckiej?
W sobotę 20 stycznia w warsztatach kolejowych panował już chaos. Myśmy jeszcze nie dostrzegali tej paniki u samych Niemców, ale na kolei na pewno był chaos. Na stacji w Gnieźnie stało pełno różnych pociągów. Do Poznania pojechałem w sobotę pociągiem pospiesznym, którym nie wolno było jeździć Polakom. Ten pociąg miał jechać do Warszawy, a potem na południe, ale już nie dotarł do stolicy i wracał z powrotem. Trzeba pamiętać, że 17 stycznia Rosjanie zajęli bez walki Warszawę, 19 stycznia Łódź, a 21 stycznia już tu byli. Walka odbywała się na innych odcinkach, a tu gromili Niemców i tylko parli na zachód.
W Poznaniu jak wyglądała sytuacja w sobotę 20 stycznia?
W tych warsztatach ogłoszono nam przed południem, że jest likwidacja zakładu i ci, którzy chcą się ewakuować, to mogą to zrobić. Naturalnie nikogo takiego nie było. Mieliśmy jeszcze tylko wyprowadzić z warsztatów te wagony, które były na kołach i mogły jechać. Wracając na dworzec główny wszędzie stała żandarmeria, a bagaże na peronach to były ułożone aż pod dach i to na całej długości. Tam panował niesamowity chaos.
Jak udało się panu wrócić do domu?
Do Gniezna nie było pociągów i nie wiedzieliśmy co zrobić. Była nas taka gromada pracowników z Gniezna i zauważyliśmy, że jedzie pociąg towarowy. Wskakiwaliśmy na jadące wagony i na stopniach w mrozie jechaliśmy w kierunku Gniezna. Pamiętam do dziś, jak iskry leciały z tej lokomotywy. Pociąg zatrzymał się na chwilę na wysokości Mnichowa i dopiero wtedy wszedłem do wagonu. Udało się jednak szczęśliwie dotrzeć do Gniezna około czwartej po południu.
Jaki widok zastał pan w Gnieźnie?
W niedzielę w mieście widać już było chaos. Ulicą Wyszyńskiego szły kolumny uciekinierów niemieckich, którzy nieśli wszystko – na wozach były całe dobytki, pierzyny, dosłownie wszystko co mieli. Szli cały czas, nieprzerwanie. Pamiętam, że poszedłem do kościoła św. Michała na mszę świętą – był to wówczas jedyny czynny kościół. Kiedy do niego podchodziłem, na dużej wysokości zobaczyłem samolot z czerwoną gwiazdą, który przelatywał nad miastem. Wtedy już wiedziałem, że to Rosjanie i że muszą być blisko.
Niemcy bardzo panikowali? Jak na ten widok reagowali Polacy?
Pamiętam, że na skrzyżowaniu ulic Wyszyńskiego i Sobieskiego, przy eSTeDe, był posterunek wojskowy. Stał tam taki łazik i kilku oficerów, widać iż byli niepewni tego, co będzie się działo. Później pamiętam, że w godzinach popołudniowych wszyscy już tylko uciekali na stację, szpitale też ewakuowano. Mój kolega odprowadzał rodzinę niemiecką, u której pracował i oni wsiadali do węglarki wypełnionej słomą i tak jechali. Robili wszystko, byle jak najdalej uciec. Z tego dnia pamiętam też woźnicę jadącego ul. Dąbrówki, który batem wygrażał się uciekającym Niemcom. Mimo wszystko jednak bano się, bo wciąż można było dostać kulę w łeb.
Co dalej się działo?
Ja wróciłem do domu. Mieszkałem wówczas na tzw. Barakach przy ul. Staszica, gdzie nas wyrzucono w 1943 roku. Tam wróciłem i już nigdzie nie wychodziliśmy, był wieczór i Rosjanie podobno o piątej po południu pojawili się w Gnieźnie, jednak my żadnych nie widzieliśmy. W nocy było jednak niepewnie, słychać było pojedyncze strzały, ale nie było żadnej walki. Rosjanie, jak spotykali Niemców, to po prostu do nich strzelali i koniec.
Co zastaliście następnego dnia rano?
W poniedziałek już nie było Niemców. Pamiętam, że na ulicy stał wóz jakichś uciekinierów, ale wszystko było z niego już rozkradzione. Ta rodzina stała przy jednym z baraków na tym mrozie i ktoś chyba się zlitował i wyniósł dla nich dzbanek z gorącą herbatą. Ja poszedłem wtedy też do miasta z kolegą i obchodziliśmy ulice. Można powiedzieć, że gdzie spotkano Niemca, tam on leżał. Nikt tych trupów nie ruszał, a dopiero po czterech dniach je zaczęto zbierać. Pamiętam, że w Parku Kościuszki leżało pięć ciał, trzech Volkssturmistów i dwóch żołnierzy. Wyglądali okropnie. Oni nie zginęli w walce, tylko po prostu rozbito im głowy. Pamiętam, że obok na drzewie leżał mózg jednego z nich i było pełno krwi. My dalej z ciekawości poszliśmy na koszary przy Wrzesińskiej, żeby zobaczyć co tam jest, choć to było ryzykowne. Na ulicy tam zobaczyliśmy ciężarówkę, która miała odkrytą plandekę. Widać było bose nogi kogoś, kto tam leżał na noszach. Ten ktoś już nie żył, zapewne też został zastrzelony.
Nie baliście się tak chodzić po mieście?
Młodzi byliśmy, to wiadomo, że ma się wtedy więcej odwagi. We wtorek 23 stycznia poszedłem do kolegów na ul. Dąbrówki. Po południu zrobiło się głośno w mieście, wszyscy myśleli, że Niemcy są, bo co chwilę słychać było strzelanie, widać było furmanki z żołnierzami jadące na Rynek. Dziś już wiadomo, o co chodziło. Pamiętam, że czekaliśmy schowani w bramie, aż się uspokoi. Kiedy w końcu wyszedłem na ulicę, to zobaczyłem, że na katedrze coś się pali. Udałem się w kierunku Rynku i przechodząc ulicę Mieszka usłyszałem, że jedzie straż pożarna. Pamiętam, że jechali przedwojennym wozem ze skręcaną drabiną ręczną i dzwonili tym dzwonem. To byli Polacy, którzy w trakcie wojny przymusowo służyli. Kiedy dotarłem na Rynek zobaczyłem już, że ten krzyż na jednej z wież, zapewne przepalanej od ognia, zaczyna się przechylać. Najpierw nieznacznie, pomału, aż w końcu oderwał się i spadł.
Jak na ten widok reagowali mieszkańcy?
Niewielu ich było, bo wszyscy się bali. Pamiętam jednak kobiety, które na to patrzyły i strasznie płakały. W miejscu, gdzie jest dziś słup ogłoszeniowy, stało kilku mężczyzn i jeden z nich „psioczył”: co palicie nam katedrę? Na co stojący w pobliżu jeden z Rosjan otworzył kaburę i chwycił za pistolet, ale na szczęście inni go jakoś udobruchali, a tego mężczyznę zabrali stamtąd. Po tym poszedłem dalej w głąb Rynku i tam na środku zobaczyłem osiem łusek od pocisków.
Pana zdaniem co było powodem ostrzelania katedry?
To była akcja zorganizowana. To nie było tak, jak się też mówiło, że to byli pijani żołnierze. Po wszystkim Rynek był pusty, nie było już żadnych czołgów. Akcja musiała być bardzo szybka.
Brał pan też udział w akcji gaśniczej i ratowania skrzyń z płonącej świątyni…
Doszedłem do katedry, wóz straży stał od strony południowej, a strażacy zaciągali węże do jeziora. Kiedy poszedłem w kierunku „Wenecji”, widziałem, jak jeden ze strażaków próbował łączyć węże. Motopompę już uruchomili przy jeziorze i z tego węża woda się lała, więc nie mógł ich połączyć. Doskoczyłem do niego, by mu pomóc, ale mowy nie było, by pod ciśnieniem to zrobić. Pobiegłem i krzyknąłem, żeby wyłączyli motopompę. Wtedy w ogóle nie zwróciłem na to uwagi, ale kiedy potem wracałem do domu to dopiero zauważyłem, jaki byłem obmarznięty.
Kiedy już zaczęto gaszenie, część osób udała się do katedry, by ratować mienie…
Klucze do katedry zabrali już strażacy i oni otworzyli świątynię. Pamiętam, że jak weszliśmy do zakrystii, to w szafach wciąż były szaty liturgiczne. Mimo iż Niemcy zdewastowali świątynię w środku, to jednak tego nie ruszyli. Na dworze już się ściemniało, kiedy ogień dotarł z wież w rejon chóru. Tam już nie dało się podejść. Ogień szalał tam niesamowicie. Pamiętam, że ktoś przekazał mi sikawkę i lałem wodę na organy, które jeszcze nie były objęte ogniem. Mimo tego pożaru w świątyni było ciemno, ale w tym półmroku zaczęto wynosić skrzynie – w jednej z nich była trumienka św. Wojciecha, opisana Gaumuseum Posen Warteland.
Kiedy wynosiliśmy skrzynie od strony kościoła św. Jerzego, to schody i cały teren wokół był zawalony spadającymi żagwiami. Trzeba było być ostrożnym. Proszę sobie wyobrazić ten widok, kiedy już panował mrok. To była krwawa noc. Cała sceneria wokół katedry była oświetlona czerwoną łuną. Wtedy wieże były całkowicie w ogniu.
Zapadła noc, skrzynie trzeba było zabezpieczyć w jakimś miejscu, a przecież w mieście było pełno Rosjan. Co dalej się działo?
Pamiętam, że przy katedrze pojawił się już jakiś osobnik, który spisał nasze nazwiska, żeby, jak to twierdził, „przekazać potomnym”. Powiedział też, żebyśmy zanieśli trumienkę do garażu przy Magistracie. Kiedy przyjechał po jakimś czasie wóz, to załadowaliśmy to na niego. Było zaciemnienie, więc o ciemku jechaliśmy Tumską, Chrobrego i zatrzymaliśmy się przy Magistracie. Ktoś tam poszedł rzekomo rozmawiać z nową władzą, bo już komuniści zaczynali działać, ale wtedy padła decyzja, że nie ma na co czekać i zawieźliśmy skrzynie do kościoła św. Michała. Pamiętam, że bałem się wrócić do domu, żeby czasem ktoś mnie nie zastrzelił po drodze, więc poszedłem znajomego, który mnie ugościł, dał biało-czerwoną wstążkę i wtedy wróciłem do domu. Po drodze byłem dwa razy rewidowany przez rosyjskie patrole.
W tych dniach był pan młodym chłopakiem, jak się potoczyły pańskie dalsze losy?
W lutym zaciągnąłem się na kolej, którą wówczas odbudowywano. Pamiętam, że wagony były przemalowane na rosyjskie. Po roku pracy w Gnieźnie dostałem delegację na Ziemie Zachodnie w rejon Zielonej Góry gdzie pojechało czterech gnieźnian. Wówczas myślałem, że wyjeżdżam tam na stałe. W 1947 roku poszedłem do wojska, później pracowałem jeszcze na różnych stacjach, a do Gniezna wróciłem dopiero w 1954 roku i pracowałem na dworcu na Winiarach przez dziewięć lat, a później już na stacji tutaj.
Jak przekazał rozmówca, zgodnie z opinią współczesnych historyków i regionalistów, przez wiele lat historia podpalenia katedry była zakłamana lub po prostu przemilczana. Uczestnicy gaszenia katedry dopiero po ponad pół wieku doczekali się momentu, kiedy o wydarzeniach z 23 stycznia 1945 roku można było oficjalnie mówić tak, jak było naprawdę. Część z nich stała się bohaterami materiałów filmowych, stworzonych przez gnieźnieńskiego dokumentalistę Bogumiła Bieleckiego, a także brała w spotkaniach historycznych, organizowanych przy okazji rocznicy podpalenia katedry.